piątek, 30 listopada 2018

Grażyna ruszyła dupę

Jak oszukać czas...
Chciałabym móc napisać (po kilku miesiącach blogowania), że dostałam dużo pytań "Grażyna jak ty to robisz" albo "jak zaczynałaś???". Ale wystarczy, że jedna osoba zadała pytanie i od razu mam ochotę pisać dalej.
Czas na cofnięcie się o kilka, a nawet kilkanaście miesięcy. Jak doszło do tego, że zaczęłam współpracę z trenerem personalnym (Aleksandra Stefańska ).  To był koniec marca 2017 r, już dobrych kilka miesięcy siedziałam na tyłku i ryłam w książkach jak dzik w kochłowickim lesie. Przede mną był egzamin specjalizacyjny z Radioterapii Onkologicznej, a za mną - całe dotychczasowe życie😄.
Ponieważ w przerwach między rozdziałami książek i artykułami naukowymi miałam dużo złych myśli, wśród nich urodziła się też taka, żeby znaleźć trenera. Kryteria poszukiwań były proste: musiała to być kobieta (nie mam nic do mężczyzn, ale nie chciałabym się pocić i czerwienić z wysiłku przy jakimś wysportowanym i przystojnym trenerze 😅) i treningi musiały odbywać się w Katowicach. Tak znalazłam Olę, napisałam do niej wiadomość (z cichą nadzieją, że nigdy nie odpisze...) i umówiłyśmy się na spotkanie.
Oto Ola
- trener, motywator, poganiacz, głos rozsądku, Pani od WF dla pań

Zderzenie z prawdą
Już na pierwszym spotkaniu wiedziałam, że się dogadamy.
Jednak muszę powiedzieć, że to było chyba najtrudniejsze spotkanie jakie miałam do tej pory... to mnie odpytywano ze stylu życia, sposobu żywienia i zachowań prozdrowotnych. Żywienie??? Nie spodziewałam się, że tak ciężko będzie się przyznać, że pierwszy posiłek jem o 16:00 a czasem o 18:00, że żyję 8 kawami dziennie, czasem dojadając czekoladką, że największy posiłek dnia to kolacja. Ruch??? Raczej stacjonarny tryb życia, ale zdarzają się wycieczki w góry i spacery z psem (tu mi trochę ulżyło, bo mogłam się czymś dobrym pochwalić). Opowiedziałam o moich nieudolnych próbach biegania, z czego jedna skończyła się zapaleniem płuc,a następna zapaleniem oskrzeli. Rower- nie, nie lubię jeździć rowerem😊. Sen??? Raz lepiej raz gorzej, ale nie jest źle bo średnio 6-8 godzin. Praca??? Jestem lekarzem...I tu mina Oli bezcenna... lekarz z takim wzorcem żywieniowo-ruchowym??? Co mogę powiedzieć? Przynajmniej nie palę papierosów.
Ustaliłyśmy co jest moim celem: poprawa kondycji, zwiększenie siły mięśniowej i gdyby przypadkiem udało się pozbyć nadmiernych kg to taki efekt uboczny bardzo mnie ucieszy.
Ustaliłyśmy, że zaczynamy od trzech treningów w tygodniu, a z czasem mam nauczyć się sama organizować sobie aktywność (bez trenerskiego bata nad głową).
Umówiłyśmy się na pierwszy trening😞.
Gdyby tak mi się chciało, jak mi się nie chce...

Od 5km Nordic Walking do 100 km szosą
Pierwszy trening to był Nordic Walking w Parku Chorzowskim, nie powiem że po 5 km i próbie rozciągania myślałam, że zemdleję (krew mi z mózgu do nóg uciekła- dywersyfikacja zasobów). Wtedy uświadomiłam sobie, że nie ma śmiacia trzeba spiąć poślady i ruszyć dupę.
Tak trenujemy wspólnie już ponad rok. Ola wyrobiła we mnie nawyk myślenia co jem, kiedy i w jakich ilościach (niestety wyrobiła też wyrzut sumienia, gdy zaczynam wracać do starych przyzwyczajeń). Zaczęłam zgłębiać wiedzę na temat żywienia i bilansowania diety. Przekopuję internet w poszukiwaniu ciekawych imprez marszowych, a teraz też rowerowych. Moja siła jest większa, choć ciągle pozostawia wiele do życzenia. Ciało zmienia się- choć w mojej głowie jest to najtrudniejszy do zauważenia element (tak już mam), ale po rozmiarze ubrań to widzę😜.  Najfajniejsze jest to, że Ola odkryła moje predyspozycje do długotrwałego, ale jednostajnego wysiłku (NIENAWIDZĘ INTERWAŁÓW). I to Ola namówiła mnie na obóz szosowy w Zieleńcu- więc jest matką chrzestną Kolarskiej Grażyny. Oprócz tego, że jest trenerką personalną jest też kompanem do moich odjechanych pomysłów na wyjście w las, góry czy na rower.
Gdybym miała sama przyjść na siłownię i dymać na maszynach???
To bym nie poszła... 

Dlaczego nie rozpiszę treningów sama?
Bo się na tym nie znam, bo nie potrafię sama ocenić czy prawidłowo wykonuję ćwiczenia, bo jeśli nie mam umówionego treningu i poczucia obowiązku, że ktoś na mnie czeka, to zawsze znajdę coś co będzie ważniejsze niż samodzielne wykonanie treningu. Bo czasem dobrze usłyszeć od postronnej osoby, że coś robisz świetnie a coś innego powinno zniknąć z twojego katalogu zachowań. Bo dobrze mieć kogoś, kto cię zmotywuje do robienia rzeczy, które nie zawsze są przyjemne, ale prowadzą do dobrego.
Grażyna po pompkach

Czy zawsze mi się chce?
Nie... Zawsze marudzę ile będzie powtórzeń, ile serii, czy muszę robić brzuchy, a po co to ćwiczenie, a znowu mam zakwasy, a dzisiaj mi się nic nie chce... Współczuję Oli, że musi tego słuchać (choć czasem mam wrażenie, że Ona selekcjonuje dźwięki i narzekanie przepuszcza bez zapisu😁) ja nie lubię narzekaczy i sama też nie narzekam... ale siłownia to takie magiczne miejsce w którym zmieniam się w zupełnie inną osobę...
Grażyna zrób podpór bokiem😂😂😂

Po co?
Bo to moja inwestycja na przyszłość, chcę być sprawną i aktywną osobą bez względu na upływający czas.
Drzemka na siłce


wtorek, 13 listopada 2018

Jak uratowałam Święto Niepodległości

Czyli co by było, gdybym nie była Kolarską Grażyną???
Stulecie Niepodległości, a ja nie mam pomysłu jak to "obejść"... na marsz nie pójdę, bo tam tłumy będą, a ja nie lubię ciasnoty...Za to na Fejsie pojawiła się propozycja przejechania 100km na szosie razem z kolarzami z grupy IC Katowice. Zapowiadane tempo to 30km/h. Myślę sobie "a co tam spróbuję, najwyżej odpadnę w trakcie."
Do tego udało mi się namówić Olę na przejażdżkę, więc czego chcieć więcej.
Wystartowałam z wielkim hukiem, bo rozbiłam bagażnik rowerowy o skrzynkę elektryczną- lampa i taki plastik trzymający rower do wymiany😕
No... ale Niepodległość czeka, trzeba jechać na linię startu. Gdy docieramy na ul. Mickiewicza w Katowicach już wiem, że to nie będzie "żabka turystyczna".
Zanim ruszymy...
Było kilka miłośniczek jazdy na szosie

Sądziłam, że kolarze to tacy dżentelmeni w lycrze... że to będzie kolarski "bon ton"... ale testosteronu nie oszukasz... po starcie czułam tylko powiew powietrza, poruszanego przez kolarzy wyprzedzających mnie na pierwszej prostej...
Światła!!! Byle zdążyć na zielonym!!!
Jak pomyślałam tak też się stało... Czerwone... Wóz policyjny... STOP!!!
Przebieg naszej trasy,
troszkę się nie pokryła z zakładaną przez organizatora

Dalej musimy sobie radzić same. Ale przecież mamy ROUTEa... a to jest w moich rękach broń niebezpieczna... i już przy pierwszym skrzyżowaniu zamiast prosto, jedziemy w lewo, dzięki temu mamy dodatkowe kilometry w kołach.
Po drodze Ola musi zaprzyjaźnić się z pompką rowerową, więc mam czas na foteczkę.
Giszowiec

W sumie to dobrze, że się oderwałyśmy od grupy, mogę robić zdjęcia i myśleć o niczym... czasem sprawdzając, czy jesteśmy na wyznaczonej trasie😂😂😂
Kolarski zaciesz

Jedziemy na luzaku... a tu w oddali - patrzę i widzę - ktoś stoi na poboczu... Pierwsza myśl lekarza-kolarza? "Pewnie źle się czuje, trzeba będzie ratować, a ja nie mam nawet plastra, co dopiero apteczki".
Podjeżdżam bliżej a tu kardiologicznie zadowolony, sympatyczny, przystojny Kolarz... To zagadam (rower potrafi człowiekowi w głowie namieszać, generalnie nie lubię poznawać nowych ludzi, nie rozmawiam z obcymi, a od kiedy jeżdżę na szosie ciągle kogoś poznaję...).
Więc zagaduję "Cześć, potrzebujesz czegoś?" , a On mi odpowiada "że nie, bo złapał panę i zadzwonił po taksówkę, żeby go ściągnęła z trasy..."
Tu mój przebiegły umysł wymyślił plan, że oddam koledze moją zapasową dętkę (tak się składało że pasowała😊- a jakbym jeździła na szytkach, albo mleku to bym nie uratowała sytuacji), On odwoła taksówkę i zamiast skończyć przygodę na 15 kilometrze, będzie mógł jechać dalej.
Tak uratowałam Święto Niepodległości- Dawida!!! I już jeden schodek bliżej😇 kolarskiego nieba.
Dawid stwierdził, że w sumie to może z nami kontynuować przejazd... i tak z dwóch typek na kolarzówce, zrobiła się z nas "Trójka Drombo"... 

Pełen profesjonalizm
Autor zdjęcia: Dawid
 
Lubię to...
Dotarliśmy do Pszczyny przed 14:00, po drodze gubiąc trop kilkakrotnie... Kawka na rynku (dokładnie rok temu na Kubie za majtki zjadłam Pizzę😉, w tym roku za dętkę wypiłam kawę, boję się co będzie w przyszłym roku😨) i opracowanie planu powrotu, przed zmrokiem... bo  oczywiście nie zabrałam ze sobą świateł, mało tego Oli powiedziałam, że jej też są niepotrzebne...
Baranek odpoczywa a Grażynka pije kawę...
z mlekiem😁😁😁

Dobrze, że Dawid chciał z nami kontynuować wyprawę i narzucił tempo i przebieg trasy... Do tego głupio nam było jojczyć i narzekać nowo-poznanemu chłopakowi, więc jechałyśmy w ciszy.
Tylko raz - po cichu - powiedziałam do Oli, że nie wiem co ten rower ze mną zrobił, ale nie wiem gdzie jestem, jadę za obcym kolesiem i jeszcze się z tego cieszę.
Niepokojące było to, że robiło się coraz ciemniej, a my byliśmy dopiero w Mikołowie (na liczniku ponad 90km), wtedy też zorientowałam się, że cały czas jadę w ciemnych okularach, gdy je zdjęłam zyskaliśmy znacząco na czasie.
Koniec 

Wiktoria rzucająca wieniec-
symbol zwycięstwa...
Przypadek??? 

Z ostatnim promykiem słońca dotarliśmy do Katowic, ze 112km na liczniku. Mamy 12 rocznic odzyskania niepodległości w zapasie. Na 113 rocznicę wezmę światła rowerowe 😉.
To był emocjonujący dzień. Dawid okazał się być bardzo sympatycznym i ciekawym chłopakiem o zdrowym podejściu do jazdy na szosie... Poza tym powiedział, że mam problemy z szybkimi zjazdami z górki bo jestem szczuplutka!!!! (no zna się chłopak na kobietach). Po raz kolejny życie udowodniło mi, że poznawanie nowych ludzi nie jest takie złe...
Rynek w Pszczynie

A Święto Niepodległości?
Każdy przeżywał to na swoją nutę... po drodze spotkaliśmy wiele grup rowerowych, motocyklistów, biegaczy i spacerowiczów z flagami i bez. Najważniejsze by każdy choć na chwilę się zatrzymał i pomyślał, że o tą WOLNOŚĆ Polacy walczyli i umierali, więc nie wolno nam tego zmarnować.
Jak powiedział mi kiedyś na pożegnanie pan z WKU... Życzę Pokoju...
A w domu chłopcy czekali na mnie z kolacją...
Ja to mam szczęście 😍

czwartek, 1 listopada 2018

Mała sobota u Grażyny- SOBÓTKA

Czyli stówa to za mało...
Sobotni poranek, wszyscy śpią a ja po cichu zbieram się żeby wyjść i pojeździć na szosie. Ponieważ przyjechałam z chłopcami do moich rodziców, mam niebywałą okazję pojechać w kierunku Ślęży (to chyba najpopularniejszy kierunek na wycieczki rowerowe w mojej okolicy). Kiedyś siedząc przed komputerem i trenując planowanie tras na Stravie ułożyłam 130km przejazd wokół Ślęży.
Jak już pewnie Wam wiadomo jestem specem od trzymania się zaplanowanej trasy i tak było w tym przypadku😉
Palny

Rzeczywistość
Klasyk- białe krawężniki i pnie drzew malowane do połowy na biało
Coraz rzadziej spotykany widok

Relikt przeszłości

Już na staracie postanowiłam zacząć od drogi którą miałam wracać. Założenie na ten wyjazd było takie, że co 30km przerwa... żeby się nie zajechać. A tu po 30-stce nie było gdzie usiąść, potem był przystanek ale będzie śmierdziało, potem może nie śmierdzi ale wieje wiatr (babie nie dogodzisz), tak dojechałam do 60km i usiadłam na przydrożnym przystanku PKS, postanawiając że nie jadę do końca tylko skrótem przecinam do drogi powrotnej.
Nie tak miało być...
A może jednak tak???

Jako miłośnik "skrótu przez wydłużenie" docieram do Sobótki (do której dojechać nie miałam).  Skoro dojechałam to szkoda się wracać, więc kieruję mojego Baranka na Przełęcz Sulitrowicką. Raz z górki raz pod górkę i jest.

Kusi zjazd w dół, więc dałam się namówić i pojechałam spotykając po drodze jedną i jedyną kobietę na szosie- pozdrowiłyśmy się serdecznie i każda pojechała w swoją stronę. Na końcu zjazdu okazało się, że jestem na przystanku na którym postanowiłam, że czas wracać do domu😋
Gdybym nie zboczyła z trasy,
nigdy nie zobaczyłabym tak pięknego a jednocześnie tak zrujnowanego miejsca

Byle przed siebie...

To wracam... Bardzo chciałam jechać przez Strzelin- nie lubię jeździć w te i na zad tą samą drogą, a poza tym taki był pierwotny plan, a ja lubię trzymać się planu!!!
Zatem wybieram drogę na skośkę i tu dopadają mnie "kocie łby"😸- ulubiona nawierzchnia Kolarskiej Grażyny... ależ mi to dupsko obiło...
Strzelin

W Strzelinie mając 95km na liczniku musiałam zrobić dłuższą przerwę na bułkę słodką z serem (przez niektórych zwaną drożdżówką z serem). Sprawdziłam GPS i oceniłam parę w nogach- dojadę. Tak jechałam, że trafiłam na drogę którą zaczynałam dzisiejszą przygodę, żeby zmodyfikować trasę-w Witowicach skręciłam w prawo a tam... "kocie łby"😂
W Dolnym Śląsku najbardziej lubię nieoczywistość
Gdy skończyły się "kocie łby" za Witowicami dojechałam do tak uroczego hoteliku na uboczu

Trzeba jechać... Gdy byłam w ostatniej wiosce przed Osiekiem- w Niemilu- usiadłam na przystanku i zaczęłam zastanawiać się "czy dojadę?". Na liczniku ponad 115km, w nogach jakby ponad 150km (były podjazdy i jazdy pod wiatr) a w tyłku "kocie łby" jeszcze echem się odbijają.
Znowu wyciągam GPS- pokazuje że jeszcze 11min jazdy- to nawet wstyd zadzwonić, żeby mnie zgarnęli z drogi.
Dojechałam do domu po 120km i ponad 5 godzinach jazdy, a Tata-Sołtys pyta "co tak długo Cię nie było?"😭
Lubię jazdę w samotności... myślę o tym co było, o tym co będzie... gdzie jeszcze mnie poniesie i gdzie już byłam...
Dolnośląskie drogi

Długie, płaskie...

I po horyzont

Kiedyś nie potrafiłam przebywać sama ze sobą... trzeba siebie polubić, żeby móc być samemu ale nie samotnym na trasie.