czwartek, 17 października 2019

Glacensis- Grażyn pisze dla Grażyny :)


Zostałem poproszony o napisanie tekstu, jak mi się jeździło na rowerze, po trasach w Masywie Śnieżnika. Nie od razu mogłem do tego przysiąść, a z czasem miałem wrażenie czy aby nie jest to jakieś wyzwanie – np. czy umiem poprawnie poskładać zdania i sklecić jakąś konstruktywną wypowiedź (kto wie co Grażynie siedzi w głowie 😉 ) – jednak nie było to dla mnie aż tak ważne. To co jest ważne, to możliwość podzielenia się informacjami, które w dzisiejszych czasach, nawet pomimo wszechobecnego Internetu, nie docierają wszędzie.
Nie wiem czy wiecie, że w Polsce powstaje projekt (z różnymi problemami) Olbrzymy, w okolicach Jeleniej Góry. Zakłada wykonanie największej sieci dróg typu single track połączonych jako całość. W Świeradowie Zdroju jest już sporo super wykonanych single tracków. Łączą się one z czeskimi ścieżkami w jedną całość. Dużo osób o tym wie … i właśnie dlatego nie o tym chcę napisać. To co mnie zaskoczyło to projekt Glacensis, na który natknąłem się w drodze na Śnieżnik. Nie wiedziałem, nie słyszałem a tu nagle bum 😮.
Teraz kilka słów wyjaśnienia dla tych, którzy pierwszy raz spotkali się z określeniem single track. Niestety nie ma polskiej nazwy (i pewnie już nie będzie), dlatego pozostaje posługiwać się nazwą angielską. Zatem single track, lub singletrack jest specjalnie przygotowaną drogą rowerową, do jazdy w górskim terenie. Często jest gładki i specjalnie wyprofilowany, jednak może być też w wersji trudniejszej, zawierającej korzenie, kamienie i inne przeszkody. Poniżej zdjęcie z trasy w budowie.

Najważniejsza rzecz – single track jest zawsze jednokierunkowy. Dlatego nie musimy się martwić o zderzenie czołowe. Po prostu „płyniemy” sobie do przodu. Oczywiście na single tracku obowiązuje całkowity zaraz ruchu pieszego. Pamiętajmy też, że single track to nie droga leśna na której ktoś namalował znaki i teraz szczyci się, że wytyczył nowe trasy rowerowe. To są drogi / ścieżki wybudowane od podstaw i specjalnie przygotowane: utwardzone, wyrównane i wyprofilowane.
Właśnie dzięki temu uzyskujemy efekt „płynięcia” rowerem (często spotykana również naleciałość z ang. to „flow”), nawet podczas jazdy pod górę. Dobrze przygotowany single track sprawi, że miska będzie nam się cieszyć nawet podczas podjazdów. Po prostu ta droga sprawia niesamowitą frajdę z jazdy. Teraz już chyba rozumiecie dlaczego po zobaczeniu takiego znaku nie mogłem odpuścić okazji, aby przejechać się tam rowerem.
Musiałem zatem zorganizować rower. Na moje szczęście w Międzygórzu jest wypożyczalnia rowerów górskich. Na początku trochę nam się nie układało, bo jednego dnia było zamknięte, a drugiego właściciel miał być, lecz miał pilną pracę i dalej było zamknięte. Ale jak to się mówi: do trzech razy sztuka. Trzeciego dnia (była to ostatnia szansa podczas naszego pobytu) udało się. Wypożyczyłem górskiego Treka i mogłem ruszać w trasę.
Samo wypożyczenie bezproblemowe – 50 zł za cały dzień jazdy + kaucja zwrotna 50 albo 100 zł (pamięć już nie ta). Trzeba tylko zwrócić rower przed zamknięciem wypożyczalni. Sprzęt dobrze utrzymany, właściciel miły. Uwaga dla znawców rowerowego sprzętu: nie liczcie tam na osprzęt wysokiej półki. W większości są to rowery budżetowe, jednak dla mnie w pełni wystarczające. Napęd działa sprawnie. Na jednodniową jazdę będzie OK.
Skoro jest sprzęt to czas ruszać w drogę. Trasa powstała w mojej głowie już kilka dni wcześniej. Chciałem przejechać się single trackiem (to podstawa), spróbować "starych" dróg i szlaków rowerowych oraz zaliczyć podjazd koło naszego pensjonatu. Wyszło jak widać.


Kilka słów o trasie. Na początek poszedł podjazd, który chciałem zrobić.
Podjazd był zły ... po prostu czyste zło 😈😁. Wiedziałem, że zaatakuje ze straszliwą siłą, ale nie byłem przygotowany na takie coś. Nie było lekko, ale powiedziałem sobie, że choćbym miał stawać 10 razy na przerwę to nie będę pchał. Przerzutki się skończyły i nawet na 1:1 było ciężko. Finalnie udało się i nie pchałem. Czasami asfalt uciekał z drogi, a czasami pojawiały się odcinku szutrowe.
Tak przy okazji, to wiecie, że zdjęcia nie oddają stromizny 😉. Nie oddają też radości jaką się ma na szczycie. Podsumowując wjazd był udany, tylko trochę mój plan się rozjechał czasowo. Ale przecież szczęśliwi czasu nie liczą. Dla tych co mieli wątpliwości to był to szlak rowerowy, a nie single track 😊. Na szczycie standardowo był problem z oznakowaniem i szybciej udało mi się znaleźć oznaczenia single track niż szlaku rowerowego. Tak to bywa z oznaczeniami w Polsce.
Ponieważ poszukiwania nie dały rezultatu i nawet GPS się poddał, zjechałem fragmentem powrotnym single track i w końcu mogłem stanąć przed tym wjazdem…
Pętla pod Śnieżnikiem…. Jak się jechało ? Cudownie, miód malina. Super !!! Brawa dla budowniczych trasy. Jechałem pod górę i dawało mi to wielką frajdę. Polecam wszystkim spróbować :). Na końcu trasy również świetnie przygotowane miejsce postojowe.
Siadam na chwilę. Cieszę się, że wjechałem i chłonę ciszę. Jestem sam. Wspaniała sprawa. Czas jednak nie stoi, więc szybki banan, picie i mknę dalej na kolejną pętlę. Tym razem Ostoja.
Tutaj spotkało mnie lekkie zdziwienie, albowiem okazuje się, że wykonawca nie zrobił części trasy. Na długości 8 km jest ok. 300 m gdzie piękny single track zamienia się w zwykłą leśną ścieżkę, pełną korzeni i wybojów. Ot taka Polska rzeczywistość. Tak dotarłem do Jodłowa. Znów chwila przerwy i ruszamy. Niestety dalej single tracków jeszcze nie wybudowali, dlatego wybieram drogę rowerową. Kieruję się na schronisko na hali pod Śnieżnikiem. Bardzo długi podjazd. Nie mam zdjęć, ale przecież w dzisiejszych czasach mamy Google Maps
Różnicę w jakości drogi widać od razu. Chyba już pisałem, ale powtórzę, że to był bardzo długi podjazd. Pod koniec mocno techniczny, ale Trek dał radę. Ja też dałem radę :). Po drodze spotykam też królową Grażynę wraz z chłopakami. Oni na nogach, ja na rowerze, a i tak się spotkaliśmy. Ustalamy zbiórkę pod pensjonatem i każdy ruszą w swoją stronę. Pod schroniskiem staję tylko na kilka chwil, głównie żeby złapać oddech i uzupełnić płyny i ruszam w szaleńczy zjazd w dół. Tak tak, trasy tutaj są bardzo specyficzne. Na początku jedzie się non stop pod górę, aby następnie mieć nieprzerwany zjazd w dół. Można łatwo poczuć, jak to dobrze jest jeździć rowerem. Zejście ze schroniska (jadę tą samą drogą, którą schodziliśmy podczas wycieczki pieszej) które na piechotę zajęło nam ponad 2h, teraz pokonuję w mniej niż 20 minut. Kolosalna różnica. Tylko rąk na koniec nie czuję, bo amortyzator nie wybiera zbyt dobrze. Ale jak to mówi przysłowie: lepiej źle jechać, niż dobrze iść. Zjazd kończę w Międzygórzu. Szybkie sprawdzenie aktualnego czasu i już wiem, że dam rady pojechać pętlę pod Śnieżnikiem raz jeszcze. Już sam ten widok sprawia, że chce się jechać.
Trasa dalej daje tyle samo radości, co za pierwszym przejazdem. Po dojechaniu na szczyt, wybieram drogę powrotną. Pamiętacie, że single tracki są jednokierunkowe ? No właśnie. Zjazd (lub powrót jak kto woli) to jest osobna ścieżka. Stąd właśnie powstają te pętle. Nie wracasz tą samą drogą do punktu startu.
Udaje mi się zdążyć na czas, czyli przed zamknięciem wypożyczalni. Zdaję rower i piechotą wracam do ośrodka, spotykając po drodze resztę „stada” :). Tak kończy się ten ciekawy dzień. Czy było warto? Jak najbardziej!!! Jeśli chodzi o trasy MTB, to chcę tu wrócić. Wspaniały region. Super tereny i co najważniejsze, brak tłumów. Przez cały dzień spotkałem tylko 4 rowerzystów. Jak dla mnie raj – można jechać w samotności, walczyć z podjazdem i prawie nikogo nie spotkać. Gdyby tylko było bliżej, to na pewno odwiedzałbym Międzygórze częściej. Jednak MTB to nie wszystko. Warunki dla szosy są tutaj aż nadto obiecujące. Może uda się tu wrócić szybciej niż myślę...


czwartek, 10 października 2019

Szczytowanie na mokro

"Kobiece szczytowanie" projekt, który zrodził się z potrzeby serca i miłości do gór kilku szalonych radioterapeutek. Konsekwentnie realizujemy założenie zdobywania Korony Gór Polskich. Tym razem padło na Skrzyczne (1257 m n.p.m.).
Tak właśnie tam było...
Do tej pory wyprawy były przygotowywane w himalajskim stylu (baza, depozyt, obozy 1-4, tlen, plan zdobywania szczytu😅). W Szczyrku dałyśmy się ponieść fantazji i postanowiłyśmy zrobić coś szalonego- wyjdziemy na spontanie. Przy śniadaniu zapadła decyzja, od której strony zaatakujemy górę. Ponieważ prognoza pogody nas nie rozpieszczała i nie było perspektywy na okno pogodowe, wyskoczyłyśmy przed budynek ubrane jak na zimowe wejście- minimum na Mount Everest.
Marlena zabezpiecza tyły

Ja środek, a Ania, Asia i Ala cisną z przodu.

Tunel czasu
po jego przekroczeniu już nic nigdy nie będzie takie samo
Moja słabość, zaraz po kapliczkach.
Zanim minęło 30 minut drogi, przebrałyśmy się trzy razy... leginsy+spodnie, same spodnie, bluza+kurtka+foliatex, folia bez kurtki, kurtka bez bluzy. Myślę, że Przybysze z Matplanety mięliby nie lada wyzwanie w obliczeniu liczby się naszych kombinacji w doborze odzienia. W końcu rozpadało się na dobre i wiadomo było, że czego nie ubierzemy to i tak będzie źle... Tym samym mamy jeden problem z głowy... Możemy iść dalej...
Najważniejsze to otaczać się...

...ludźmi, równie szalonymi jak...

...TY, wtedy norma nabiera innego znaczenia.
Ponieważ drogę wytyczyłyśmy przez Malinowską Skałę miałyśmy przed sobą 4,5 godziny marszu w deszczu, mgle i chłodzie. A że jesteśmy twarde babki, nie dałyśmy się zgonić ze szlaku do domu. I ku naszemu zdziwieniu nie byłyśmy same na trasie.


Marlena w swoim żywiole 
Malinowska Skała

To zaskakujące, że ludzie nadal śmiecą w lesie...
 chyba nie przestanie mnie to zadziwiać...
Po drodze miałyśmy okazję na EKO-dobro i zgarnęłyśmy butelki porzucone przy szlaku, przez jakieś bezmózgie stworzenia. Już mamy jeden schodek do nieba...
Kaj to my pójdziemy?

I osiągamy szczyt 
Nie wiem czy to z zimna, czy braku możliwości na podziwianie widoków lub chęci na rozmowy, ale miałyśmy takie tempo, że do schroniska dotarłyśmy pół godziny przed zakładanym limitem czasu (tak jakby ktoś nam ten limit wyznaczył). No ale dobra... Jesteśmy w schronisku, a tam, pełno ludzi, nie ma gdzie usiąść... Tylko dziwne bo większość ubrana jak na niedzielny spacer do kościoła, a nie w góry, w ulewy dzień. Białe adidaski nieskalane błotem, kurteczka skórzana rozpięta pod szyjką... Schronisko też bardziej hotelowe niż górskie.
Piękne widoki.
Schronisko na szczycie.

Trenażer? Ktoś chętny pokręcić?
 Ponieważ profilaktyka odmrożeń kończyn jest niezwykle istotna, zamówiłyśmy ciepłe płyny w schroniskowej kuchni i  grzejąc się od wewnątrz posiedziałyśmy trochę, obserwując otaczających nas turystów.
Grzanie(c) od wewnątrz
Podczas schodzenia tajemnica czystego obuwia została rozwikłana, ponieważ okazało się, że działa kolejka na Skrzyczne. Tylko ciągle nie daje mi spokoju jedna myśl... Po co w deszczu jechać kolejką do schroniska otoczonego gęstą jak mleko mgłą, a potem zjechać też kolejką?
Kolejką na Skrzyczne???
Jest jesień, muszą być grzyby.
 Z drugiej strony, nie moja sprawa, ja idę w dół. Trasa troszkę mnie zaskoczyła stromizną, zwłaszcza, że jeszcze nie puściły mnie zakwasy z Silesia Race, a już dokładam następnych. Po prawie 2 godzinach znalazłyśmy się w Szczyrku.

META!!!
Gdy dotarłyśmy do naszego ośrodka Pan z recepcji tylko zapytał, czy nagrzać nam saunę? Nie czekając na odpowiedź poszedł ją uruchomić. Jak generalnie nie przepadam za siedzeniem w gorących pomieszczeniach, tak w tym dniu był to dla nas zabieg ratujący życie...
Na drugi dzień żadna z nas nie chciała nawet słyszeć o rozchodniaczku w górach. Zarezerwowałyśmy bilety do Browaru Żywiec i w ramach poszerzania wiedzy na tematy wszelakie, zapoznałyśmy się z historią browarnictwa na Ziemi Żywieckiej.
Tu zaczyna się Ż(y)
a nam kończy się W(yprawa)

Wejście do Muzeum
- trzeba rezerwować telefonicznie bilety!!!

Browar Żywiec zaopatruje się w wodę, która spływa po stokach Skrzycznego
i tak zamyka nam się ładnie w klamrę jesienne szczytowanie
Czy wiecie, że obecnie nr 1 na liście sprzedawanych piw zajmuje Piwo 0%, czyli moje ulubione (przypadek?)
Kiedy się rozstawałyśmy już powstawał plan zimowego wyjścia... Jakiego? Gdzie? Tego nie mogę zdradzić...
Narada przed zimowym wyjazdem
P.S.
Autorkami pięknych zdjęć są Marlena i Ala. Dziękuję dziewczyny😘