środa, 29 maja 2019

Nie mam się w co ubrać!!!

Nie ukrywam, że ikoną stylu nigdy nie byłam i nie mam również ambicji aby to zmienić. Jednak są pewnie sprawy przed, którymi jako bloggerka😆 nie ucieknę. A strój na rower jest jedną z nich. Miesiączkę mamy już za sobą ( Jak jeździć w trakcie miesiączki?), to zajmijmy się ciuchami.
Generalnie w sieci aż huczy od zasad dotyczących kolarstwa, stylówy i żywienia PROkolarza/kolarki. A że jestem Kolarską Grażyną i nie wstydzę się tego, to te zasady traktuję z przymrużeniem oka. Dla mnie najważniejsza jest wygoda i wysokie poczucie własnej zajebistości😜.
W tych zasadach jest coś o obcisłych ubrankach. Ja nie przepadam za obcisłymi ciuchami, czuję się w nich jak parówa i wolę jednak coś lekko luźniejszego- nie tak żeby mi furgało na wietrze, ale tak żebym mogła zjeść ciastko i nie wystawał mi bandzioł z przodu.
Koszulka- najlepiej jeśli podkreśli Twój styl i charakter, ciekawą kolorystyką i nadrukiem. Kieszonki z tyłu wiadomo, że muszą być na ciastka i pieniądze, gdyby po drodze trafiła się kolarska przerwa kawowa.
Koszulka na którą czekałam i się doczekałam
Jest jak ja- skromna ale ładna :P

Spodenki- absolutnie najczarniejsze z czarnych. U mnie sprawdziły się spodenki na szelkach. Jest to troszkę utrudnienie przy szybkim siku, bo trzeba zdejmować koszulkę, ale nie odciskają się na schabkach. Albo ładnie, albo wygodnie. To jednak tylko początek spodenkowych dylematów. Tam  w kroku wszyta jest wkładka, zwana pieluchą lub pampersem. To ona jest najważniejsza przy wyborze spodni. Puki jeździmy 10-30 km nie robi to aż takiej różnicy, ale jak się wypuszczamy na 50 km i więcej, sytuacja nabiera znaczenia. Uwierzcie mi, że kiepską wkładką można sobie zrobić niezłe kuku w kroczu, od zwykłego otarcia po odleżynę na sromie włącznie. Ja przetestowałam wkładkę z gąbki i żelową. Polecam tę drugą (NIE SUSZYĆ W SUSZARCE), jest bardziej wyrozumiała dla krocza, nie zagina się i nie uciska na strefy turbo wrażliwe.
Żelowa wkładka ratuje dupsko

Majtki- zostają w domu. W spodenkach rowerowych jeździmy bez gaci pod spodem!!!!
Biustonosz- dobry, sportowy. Jako lekarz i kobieta nie zalecam jazdy bez biustonosza. Choć oglądając INSTAfotki kobiecego kolarstwa mam wrażenie, że trendy są zupełnie inne (ach ten jad😉, pewnie z zazdrości tak piszę). Ja jednak aktywnie jeżdżącym, a nie pozującym z rowerem, polecam ujarzmienie biustu w dobrym cychalterze.
Skarpety- tu dopiero można zaistnieć na kolarskim podwórku. Regulaminowa długość- taka powyżej kostki, ale mniej niż 1/2 łydki, w sam raz żeby wygenerować obrzęki (zwłaszcza w ciepły dzień i po kilku kilometrach jazdy). Efekt wiązanej szynki jak znalazł. Ja szynkę lubię tylko na kanapce, więc noszę stopki.
Żeby nie było PROskarpety też posiadam
Noszę je bardziej na co dzień, żeby podkreślić moje zamiłowanie do kolarstwa.

Buty- skoro nie noszę regulaminowych skarpet, dzięki czemu oglądanie moich nóg powoduje PROniesmak, to i w obuwiu się nie popiszę. Jeżdżę w incognito-SPD. To znaczy że mam buty, które wyglądają jak adidaski a tam ukryte są bloki do pedałów SPD (czyli takich na zatrzask). Prawidłowo powinnam wziąć buty szosowe, ale chodzenie w nich to katorga, a mi się zdarza podchodzić pod górę jak już przerzutek nie starczy żeby wjechać (a to też jest złe).
Moje buty SPD-MTB a wyglądają jak trampki,
nic dodać nic ująć (czarne, na sznurówki, trzepackie- LUBIĘ JE)

Kask- obowiązkowo, ale to już standard. I nawet powiem, że kiedyś wypuściłam się bez kasku i budziło to powszechną niechęć i pogardę wśród mijanych rowerzystów, rolkarzy i piechurów. Ostatnio robiłam przegląd damskich kasków i są takie ze specjalnym miejscem na kucyk lub warkocz- jak w końcu odrosną mi włosy to taki kupię😍.
Kask obowiązkowo- nie musi być ładny, musi być na głowie!

Okulary- na paski!!!!!! (kolejna turbo-zasada nie do pominięcia)
Dodatki- rękawiczki, rękawki, nogawki, kamizelki,kurteczki, kominy, apaszki wedle potrzeb i zasobności portfela- sky is the limit.
Pierwsza stylówa- majtasy z pampersem do MTB, spodenki plażowe, koszulka grupy rowerowej SRT, adidaski (do szybkiego i dynamicznego chodzenia) - nic kolarskiego.
 Zdjęcie z narodzin Kolarskiej Grażyny- podjazd do Schroniska Jagodna - Obóz 2018 z Destination Lycra

Jak Grażyna jeździ każdy widzi. Na szczęście to nie o wygląd tu chodzi i nie strój zrobi z Ciebie kolarza/kolarkę. A jeśli brak stroju jest jedynym powodem żeby nie ruszyć się z domu, to wskakujcie na rowery w ciuchach biegowych, do tenisa, golfa czy żeglugi (uwaga żeby nogawki nie wkręciły się w łańcuch ). Rower nam wszystko wybaczy,jeśli tylko weźmiemy go na przejażdżkę. 
A my będziemy zdrowsi, szczęśliwsi, zawsze o krok przed tymi co zostali na kanapie.

poniedziałek, 20 maja 2019

Ryś- Nocny Maraton Służb Mundurowych i ich Miłośników

To nie był mój pomysł...
Tym razem to Kaśka (znana wszystkim stałym czytelnikom moja przyjaciółka z liceum). To Ona mi kazała...
Już w drodze powrotnej z KoRNO (więcej o naszej wyprawie tutaj: Grażyna ja chyba nie pojadę) zapisałyśmy drużynę rowerową Złe Madki/SRT , pierwszy raz drużyna mieszana i w dodatku pierwszy raz z mężami😰.
Dotychczas wyznawałam zasadę, że kilka godzin w lesie może zrujnować dobrze funkcjonujące małżeństwo... Czy miałam rację??? Zobaczymy...
Noc w lesie na rowerze, a napakowałam jakbym miesiąc tam zamierzała siedzieć

Konwencja rajdu zakładała starty drużynowe piesze i rowerowe, osobną kategorię stanowiły drużyny służb mundurowych. Na starcie otrzymywaliśmy mapę z punktem "0", a zdobywając go pokazywały się wskazówki dla kolejnych (w sumie 8 pkt kontrolnych- na każdym zadanie do wykonania).
Kasia i Piotrek przed startem- jeszcze się przytulają...

"Mniej niż 0"
Wylatujemy z bazy o 22:36 i pędzimy na punkt 0. Dla uniknięcia konfliktu wyznaczamy Pana Męża na nawigatora drużyny. Ciśniemy przez Kąty Wrocławskie (bo tam była baza rajdu) i gdzieś w parku, w jednej z alejek, stał ukryty namiot pełen zagadek militarnych . Nam trafiają się obrazki z czołgiem (Wóz piechoty coś tam, coś tam), AK 47 (zwany Kałachem) oraz pytania o broń atomową i system obronny widoczny z kosmosu. Szybkie pytania, szybkie odpowiedzi- w nagrodę dostajemy mapkę z punktami A-E. Rzut okiem lecimy dalej...
Karta kontroli jakości- to co ISO Commando lubi najbardziej

A jak "Adrenalina i Krata"
Dojeżdżamy do miejsca wyznaczonego na mapie a tam- NIC. To wycofujemy maszyny, pierwsza ścieżka w lewo, a tam- NIC, to w prawo- można by rzec passa trwa- dalej NIC. To pod górę- jest, są namioty, są ludzie to musi być tu- a to Towarzystwo ZIELARZY 😒 z Kątów Wrocławskich ma spotkanie integracyjne i nie bardzo się orientują gdzie jest Krata. To "rzut powrót"- i jeszcze raz w lewo- cóż za niespodzianka- dalej NIC.
Nie powiem - motywacja spada, kręcimy się jak "gówno w przeręblu" a punktu nie widać. Wracamy pod wejście do Adrenaliny- dalej jakby NIC się nie zmieniło. To wracamy teraz druga w lewo i- JEST. Po 50 minutach straty docieramy do punktu A- przecinamy kraty i uwalniamy się by móc mknąć dalej na punkt B.
Jakie było nasze zdziwienie, gdy okazało się,
że KRATA to zadanie do wykonania, a nie charakterystyczny punkt w Parku Adrenalina 

B jak "Być może to był dobry wybór"
Już wiemy- mapa mija się z prawdą , a brak skali to nie pomyłka w druku- to brak skali!
Ustalamy, że trzeba nadrabiać stracone minuty, jęzory wiszą do pasa, ale ciśniemy dalej. Asfaltem przelatujemy w MIG. Ale gruntowa droga wytelepała mi nawet kosteczki słuchowe. Jednak wola walki i determinacja doprowadziły nas do punktu B. Chłopaki ganiają z oponami, a my trzaskamy przysiady, puki oni nie skończą zadania. Czas na punkt C. Nie ma przerwy- jedziemy.
Ognisko w strefie "Playsingfood"
Punkt C

C jak "Czas na popas"
Nie ma co tu dużo pisać, trzeba było jechać na pełnej petardzie, a żołądek z głodu już się do kręgosłupa przykleił. Zapach pieczonej kiełbasy doprowadził nas prosto do punktu gastronomiczno-zadaniowego (całe szczęście, że nie wpadliśmy komuś na garden party i sobotniego grilla). Nawet ja (znana z niejedzenia w trakcie wysiłku) skusiłam się na kiełbę z ketchupem. Potem oczywiście odpokutowałam tę szaloną decyzję, ale jak umierać to z pełnym żołądkiem (w końcu zostałam mianowana najgrubszym zawodnikiem naszej drużyny- ale nie będę się o tym rozpisywała- Kasia DZIĘKS, tylko przyjaciela stać na taką szczerość😘).
Zestaw reanimacyjny

Może jak nie będę patrzeć w obiektyw to nikt nie zauważy, że byłam na punkcie gastro :)

D jak "Do broni!!!"

Najedzeni i pełni werwy jedziemy na punkt D. Dzięki temu, że wypadam z trasy na zjazd w prawo, odnajdujemy następną w lewo, która prowadzi nas prosto do miłośników ASG. Snajper Mateusz ustrzelił na szybko 3 balony. Trochę pochopnie obiecałam, że jak trafi, to będę cicho do końca rajdu- i wiecie co trafił 3 razy i to każde za pierwszym strzałem. A to była dopiero połowa rajdu 😱.
Żeby nikt nam nie ustrzelił koni, trzeba było zostawić je w wyznaczonym miejscu przed punktem

E jak "Eeeee nie mamy punktu F na mapie"
Dziwne. Punkt E jest oznaczony na mapie jakby był w strumieniu, nazwali go "Ski Raft Buła". Czuję, że będzie mokro. I mój Grażyński przebiegły umysł mnie nie zawiódł. A kogo wybiorą do zadania wodnego, jak drużyna składa się z dwóch dziewczyn i dwóch chłopaków? No kogo???
Tak Kaśka zostaje przypięta łańcuchem, a ja muszę skacząc po pontonach przejść na drugą stronę rzeczki i odnaleźć kod do kłódki. Bosko... Bez moczenia kolan (ale nie suchą stopą) docieram na drugi brzeg, a tam kilkanaście pojemników z ukrytymi w środku kodami. Łapię za pojemnik drugi z lewej ( nie pytajcie skąd ten wybór) odkręcam, czytam kod 12780, Kaśka ustawia go na kłódce- trafiony (oby nie zatopiony, bo muszę wrócić tą samą drogą 😂). Ubieram skarpety i buty - jedziemy dalej. Oczywiście dostajemy nową mapę z punktem F. A gdzie jest punkt G???
A mówili... Po co zdejmujesz buty??
Bo stare orient-porzekadło brzmi: "jak jest woda, to może być mokro- w butach".

F jak "Fizycznie niemożliwe"
Tym razem jakiś diabeł nas podkusił i skręcamy za wcześnie w prawo, docierając do pokrzyw po pachy i powalonych drzew. Nawrotka (to dość znany nam manewr taktyczny), atakujemy punkt od północy. Dojeżdżamy, bujamy się na linie, Kaśka włazi po ruchomej drabince żeby zmacać kurczaka (nie pytajcie...), czołgamy się w bagnie i ładujemy ziemię do worka (chłopaki solidnie, żeby nie było, że słabo kopali, nasypali 7 łopat ziemi), a tu jakiś koleś w mundurze mówi: "teraz wam ten worek zaplombuje, a wy zawieziecie go na punkt G". Tak Mateusz dzielnie wziął na ramę dodatkowe 10 kg, a może i więcej.

G jak "Granica została przekroczona"
Docieramy do ostatniego punktu. Pytamy czy nie chcą ziemi, bo mamy trochę w worku? A tam baza Polskich Żołnierzy z czasów II Wojny Światowej- dostajesz tajną instrukcję do odzyskania mikrofilmu, bo im agenta Niemcy załatwili, a dane trzeba odzyskać. Wyrabiają nam  paszport i każą iść do Rzeszy. Docieramy do granicy, coś tam do nas mówią po niemiecku " sznela, sznela". Przedostajemy się na drugą stronę szlabanu, na Berlin w prawo, to my w lewo. Piotr odegrał tutaj kluczową rolę, ponieważ najlepiej z nas wysłuchał instrukcji i tak liczymy kroki, docieramy do nory, w której ukryty jest mikrofilm. Wygrzebujemy patykiem kapsułkę z obrzydliwej treści wypełniającej dół.
Wracamy do Polski. Znowu patrol graniczny-  Halt!!! Hande Hoch!!!- przeszukali nas, ale nic nie znaleźli- nie wiem gdzie Mateusz trzymał tą kapsułkę, niech to pozostanie tajemnicą na zawsze.
Paszport
Papiery,że mucha nie siada

Grażyna włóż tam rękę i wyjmij mikrofilm!!!

 META-w blasku i chwale docieramy na metę, przed upływem regulaminowego czasu, otrzymując 11 miejsce w klasyfikacji drużyn rowerowych. 61 km wykręconych po drogach każdej jakości, wszystkie punkty zdobyte, bez telefonów do prawników i bez pozwów rozwodowych, szczęśliwi i zmęczeni kończymy tę szaloną noc.
Wschód słońca nad bazą

4:11 Złe Madki/SRT na mecie

Toast 

Grażyna przyłapana na aktualizacji społecznościówek

Kilka słów na temat rajdu:
-jestem pod duuuuuużym wrażeniem
-wspaniała organizacja (zaangażowanie grup tworzących punkty kontrolne-petarda, atmosfera dobrej zabawy i życzliwości,)
-4:30 a baza tętni życiem- organizatorzy chcą wiedzieć jakie są nasze wrażenia z trasy, jakie są plusy dodatnie a jakie plusy ujemne😉
-wielka kultura zawodników i wzajemne poszanowanie
-śniadanko w bazie- jedyny rajd na którym po obudzeniu, czekało na mnie śniadanie
-oczywiście najważniejsze, że w losowaniu nagród zarówno ja i Kaśka załapałyśmy się
-to był nasz pierwszy raz na RYSIU, ale na pewno nie ostatni
Podsumowanie, wręczenie pucharów, losowanie nagród
To krótki (ale jak na moje teksty lekko przydługi) opis naszej przygody.
Miło, że to czytacie, ale zastanówcie się czy nie chcielibyście sami spróbować swoich sił.

niedziela, 5 maja 2019

Jak Góra nie chce przyjść do Grażyny, to Grażyna do góry przyjedzie...

Co tu dużo mówić "Długi majowy weekend" mija, a ja przebimbałam go jak nigdy😳. Zwykle mam przygotowane kilka wariatów wycieczek, podróży, zwiedzań i aktywności, w razie pogody i niepogody lub dodatkowych czynników sprzyjających bądź nie.
Wszędzie kwitnący rzepak, romantycznie, widowiskowo, czasami aż mdło od zapachu słodyczy.
A w tym roku- NIC. Coś tam po głowie mi chodziło, ale Ogry nie zgadzały się z moimi pomysłami-krzyczeli, że ograniczam ich wolność, że też mają prawo do długiego weekendu i odpoczynku, że w góry to tylko w wakacje się jeździ a na rower nie bo pada... Generalnie byli na NIE. A ja nie miałam parcia, więc tak czas leciał, aż tu nagle sobota 04.05.2019r.
Jechałam drogami, których nawet nie miałam okazji pokonać autem.
Rower daje niesamowite możliwości dotarcia w miejsca, o których nie miało się pojęcia.

Przydrożna kapliczka, musi być.

Długie proste, lubię to

Otwieram oczy- słońce, otwieram okno- ciepło, ruszam głową- szyja już nie boli (a bolała i to fest, jednak plastry z kapsaicyną i diclofenac potrafią czynić cuda😷), nie ma lipy- trzeba jechać. To jadę... 
Góra Świętej Anny wzywała mnie już od dawna, ale jakoś się nie składało żeby tam pojechać. Na Stravie miałam zapisaną ścieżkę, ale zawsze było jakieś ale...
Banan mocy.
60 km może nawet trochę więcej, przyda się doping.

"Stróżu mój miły racz wspierać me słabe siły"
Trafione w punkt. 

"Św. Marek Ewangelista
Ty nam dasz urodzaj złoty, my Ci damy trudy i poty"
Kapliczki kolarzy???

To ruszam, pełna obaw, że nie podołam wyzwaniu, że wymięknę w trakcie, że sama (a przecież najbardziej lubię jeździć sama), że zmarznę, albo że ubrałam się za ciepło, że to, że sramto... Ale pojechałam...
Zapis ze Stravy. 

Pan Mąż też chciał coś pojeździć to umówiliśmy się, że ja jadę na Górę a On z chłopakami mnie stamtąd odbierze, dzięki temu zostanie jeszcze czasu, żeby pojechał w las.
Serwis!!!

Generalnie trasę poprowadziłam między wioskami Śląska i Opolszczyzny tak żeby na końcu dojechać do Klasztoru na Górze Św. Anny. Tempo nie było zawrotne, choć odcinkami pozwalałam sobie na szybszą jazdę. Kilka przerw na foteczki- ile tam było kapliczek po drodze??? Kapliczkowy raj Grażyny- na górze to już cała kalwaria była okapliczkowana, na pewno tam wrócę.
Ciekawe miejsce. Tyle na Górze jest do zobaczenia, że muszę tam pojechać jeszcze raz i pochodzić na spokojnie.


Co to jest wierzchołek tufu wulkanicznego?

Podjazd Aleją Czereśniową nastraja do przemyśleń, momentami nie przystających do miejsca kultu religijnego, ale żadne nie zostały wypowiedziane na głos. Umierałam i rodziłam się na nowo (mimo, że już gorsze podjazdy robiłam, ale nigdy na końcu ponad 70km trasy).  To podjazd w stylu-podnosisz głowę i myślisz- eeee luz, nie ma dramatu. Jedziesz i myślisz- czy to się kiedyś skończy? Dojeżdżasz na miejsce, podnosisz głowę i myślisz- co?!?! tam nie wjadę!!! Po czym wjeżdżasz i -jesteś ZWYCIĘZCĄ!!!!
Koniec💪

Zadanie wykonane.
Finish ostro w górę...Na miejscu czeka wóz techniczny z kierowcą i dwoma mechanikami... I słyszę "Mama!!! Jednak dojechałaś, dałaś radę. A myśleliśmy, że Ci się nie uda". Najważniejsze to czuć wsparcie bliskich... Potem dodali, że należy mi się kawa z lodami, nie musieli mnie długo namawiać.
Drużyna G
Mąż entuzjazm poziom ekspert.

Kolarze piją czarną. Grażyna pije z mlekiem.
Tak zakończyłam mój kolarski dzień wyrwany z długoweekendowego marazmu. Nie wiem dlaczego tak się bałam pojechać, przecież to nie był mój pierwszy raz. Najtrudniej jest wyjść z domu, potem to jakoś będzie. Wyjdźcie z domu...