niedziela, 28 października 2018

Grażyna na Tropie

Czyli jak Beboki pojechały w las...
A4 nocą


Sobotnia, październikowa noc a ja stoję na autostradzie A4 i czekam aż zgarnie mnie granatowy Fiat z rowerem przyczepionym do tylnej klapy.  Około 22:00 nadjeżdża, wsiadam, szybkie "cześć Ola"  i jedziemy do Wołowa.
Po drodze Kaśka raczy mnie sucharem życia w postaci " nie mam twojego roweru, zapomniałam go zapakować na bagażnik"- no poszarpało mi jelita... He he he...
Po 23:00 spotykamy się na parkingu pod bazą- Beboki w komplecie Ola, Kaśka i Grażyna. Tym razem atakujemy "Rowerową 40".
Nasze rumaki w oczekiwaniu na start

Rajd przygotowany w konwencji mafijno-zbrodniarsko-gangsterskiej. I tak o 1:15 stajemy się bohaterkami kolejnej przygody w lesie.
Szybkie zapoznanie z mapą, decyzja, że zaczynamy od punktu "A" (jak "A jak tam dojechać?"). Pierwsze rondo i pierwsze pytanie "czy na pewno tędy?" Chyba nie... zawracamy i jedziemy dalej. A jednak tamtędy... nie zawracamy, ale przecinamy rynek i trafiamy na drogę "pierwszego wyboru". Jedziemy szybko, za budynkami druga w prawo...skręcamy, źle. Jednak pierwsza w prawo. Zdobywamy punkt "A". Gdzie teraz?
Jedziemy na "E" (jak " Eeeee... to chyba tędy"). Plan jest prosty- dojeżdżamy do drogi głównej ( na Tropicielu, każda droga z odrobiną asfaltu jest główna) i za jeziorem w prawo, wzdłuż brzegu docieramy do "E". Jak powiedziały tak zrobiły. Jadą dalej na "C" (jak "Ciemno wszędzie, głucho wszędzie").
Punkt E uraczył nas grą w "kwazipiłkarzyki"
1:0 dla pana w kaszkiecie

Jedziemy przez las, droga na wprost to jedziemy... nagle jedna w prawo, druga w lewo... Wybieramy tę w lewo i docieramy do tej co prowadziła w prawo... wracamy😂
Trzeba znaleźć drogę równoległą- udało się, docieramy do punktu C- tu zdobywamy cenny żart do kolekcji - o ginekologu. Czasowo idealnie i trzy punkty zdobyte.
Trudne pytania o nieoczywistych odpowiedziach

Następny punkt "I" (jak "I tak się zgubimy"). Tam docieramy w bardzo szybkim tempie okryte chwałą i splendorem, gdzie doganiamy grupę SRT i SRT2 (jadą w nich nasi mężowie, tzn mój i Kaśki). Jak się zdziwili... że Beboki już ich mają.
Tu mamy do wykonania zadanie- lina, wiadro, hak, moneta. Trzeba tak kierować hakiem zawieszonym na linach, żeby złapać wiaderko i wyłowić z niego monetę. Umiejętność komunikacji, zrozumienie między kobietami i spokój w działaniu sprawił, że zadanie wykonałyśmy w sekundach. Jedziemy na "F" (jak "FUCK").
Burza mózgów... Kaj my som...

Tak jedziemy, że docieramy na D (jak "Daleko od F i G")- co zrobisz, jak nic nie zrobisz... zdobywamy "D". I wracamy na "F". Po drodze decydujemy na atak na punkt "G" (jak "Grażyna, ty lepiej wracaj do domu").
Co się może dziać na punkcie G, gdy dociera do niego drużyna niemieszana żeńska. Kajdanki- bez futerka, ciemność, dwa kluczyki... i wszystko jasne😆 Lekko nie było, ale co się uśmiałyśmy to nasze. Zaliczone- jedziemy na F (chyba będę o tym śnić po nocach). Plan prosty, tylko z realizacją gorzej. Droga, której nie było, rzucała nam kłody pod nogi i dziury pod koła, ale jakoś dotarłyśmy do większej ścieżki. A to jadąc prosto, a to skręcając w prawo albo w lewo wpadamy na punkt "F".
Tu akcja rozgrywa się w siedzibie porywaczy. Jest koleś z workiem na głowie, ma bombę przyczepioną do kolan i  prosi o pomoc... rozbroimy bombę podając hasło.
Klasyczne -"Kurwa mać" - nie działa (coś mówili o najgłębszej jaskini świata- bo to punkt speleologiczny był). Karne zadanie linowo-spostrzegawcze. Tu nasz czarny koń, Detektyw Łodyga, bystry Bebok - Kasia rozwiązuje zagadkę (zauważyła, że ten sam rodzaj węzła był na uwięzionym i w zadaniu - a to był klucz do zagadki). Punkt zdobyty i na pełnej petardzie jedziemy do "H" (jak "cH..j z tym").
Troszkę kluczyłyśmy, ale liczy się efekt

Jadę z przodu, a dziewczyny za mną. Czuję, że atmosfera robi się napięta jak gumka w majtach, ale jadę dalej. Docieramy na "H" a tam dziewczyny oznajmiają, że na "B" (ostatni punkt na mapie) nie jedziemy... no jak by mi ktoś w mordę strzelił. Spokojnie, wyrównuję oddech i jak policyjny negocjator mówię "a może zrobimy przerwę, odpoczniemy i pojedziemy?????"
Gdyby wzrok mógł zabijać, już nie czytalibyście tej historii. Wykonałyśmy zadanie ( dobierz rodzaj broni na podstawie wyglądu łuski 😂). Przerwa...
Trzymam się na uboczu, Ola piecze omleta na ognisku a Kasia wsuwa batona. Wstały... Będą biły czy pojadą?
Entuzjazm - poziom ekspert

Wsiadły na rowery... UFFF... jedziemy na "B" (jak "BEBOKI"). Wszystko układa się dobrze, ale zmęczenie też daje się we znaki. Docieramy do wielkiego rowu, za którym w wąwozie musimy odnaleźć punkt "B". Tam czeka na nas enigma-literacka. Możemy wykupić podpowiedź za 10 patyków na ognisko. Wysyłam Olę po patyki do lasu, a ona wraca z patyczkami!!!!!
Ola słabo wyceniła podpowiedź do zadania

Hasło rozwiązane. Można wracać do bazy. Szybki przejazd, słońce wstaje nad Wołowem, jedziemy szczęśliwe, zadowolone, spełnione a na liczniku 58 km z zakładanych 40.
Na mecie okazuje się, że z literek które ciągle ktoś nam podawał mamy ułożyć hasło- MAFIA, które otwiera sejf,a w nim bułeczki maślane 😋.
Rajd zorganizowany doskonale. Nie ma się czego przyczepić- chociaż gdyby drużyny niemieszane żeńskie otrzymywały dodatkową godzinę na trasę, to uważam że bardziej zachęcałoby do startu kobiet. Całość rajdu spójna, utrzymana w konwencji. Zaangażowanie ekip na punktach rewelacyjne i na maksa.
Panowie:Ola pomóc Ci??
Ola:Nie
Panowie:To Ci pomożemy😀

To był mój najlepszy Tropiciel do tej pory. Wielkie brawa dla organizatorów.
Czekam na kolejną edycję.

niedziela, 14 października 2018

Gdzie diabeł nie może, tam Grażyna pomoże

Czyli o tym jak można doprowadzić do samospalenia 😂
Po okresie niemocy i niechcicy na cokolwiek nastały dni nieśmiertelności. I niestety nie jest to związane z ilością wypitego alkoholu (co tłumaczyłoby absurd podejmowanych decyzji), ale z wrodzoną zdolnością do robienia sobie"pod górę".
Po wakacjach w Sudetach narodził się plan powrotu tam z rowerami i tak w miniony weekend doszło do realizacji, pierwotnych założeń. Zupełnie nie wiedząc co chciałabym tam robić, szukając inspiracji, zabrałam się za czytanie blogów, wpisów i takich tam o rowerowych wyczynach w tym regionie-tak dotarłam do Najciekawsze szosowe podjazdy w Polsce.
Skoro na pierwszej pozycji jest Przełęcz Karkonoska to czemu nie zacząć od niej 😀. Dlaczego nie zaczęłam od ostatniej??? Do dziś zadaję sobie to pytanie...
Przygotowania zaczęłam od wyznaczenia trasy- mmmm-jak przyjemnie planuje się wycieczkę rowerową przed komputerem. Klikasz z drogi na drogę , kilometry się naliczają, czas się mierzy, szczyty zdobyte... Cudownie.
Plany

Rzeczywistość

Sobota- wyruszamy. Mateusz w swoją stronę (jakieś harce MTB po Izerach) a ja w kierunku przełęczy. Start miałam doskonały bo z górki, radość nie trwała długo bo pomyliłam skrzyżowania i pojechałam do Szklarskiej zamiast na Piechowice... zrobiło się zatem pod górkę. Ale co mi tam przecież Grażyna kocha podjazdy.
Każdy w swoją stronę

 Przez Piechowice do Podgórzyna szło w miarę sprawnie (musiałam kontrolnie zatrzymywać się i sprawdzać trasę, ale jakoś szło). Po drodze piękne widoki na jesienne góry i Zamek Chojnik. Tak docieram do sklepu Kropka w Podgórzynie. Robię dłuższą przerwę na regenerację, siedząc na przystanku obserwuję lokalsów korzystających z pogody.
Przerwa pod Kropką. 

Od Kropki zaczyna się segment na strawie "Przełęcz Karkonoska przez Przesiekę"- gdybym ja wiedziała co mnie czeka???
To i tak bym pojechała...
Przynajmniej jesień mamy ładną tego roku

Ciasteczko z wróżbą??
Czy to marzenie, idylla, czy zorza?
Czy może czeka mnie Złoty widok na końcu wyprawy?
Tu dobrze zastanów się nad swoim postępowaniem...


W Przesiece jest pierwsza i jedyna okazja żeby podjąć właściwą w życiu decyzję, w prawo czy w lewo. Miejscem kluczowym jest tramwaj. Jadąc w lewo jest ciężko, jadąc w prawo jest ciężko w ch..j. Ja niby przypadkiem, niby świadomie pojechałam w prawo. No i jechałam, stawałam, jechałam i znowu stawałam aż dotarłam do pionowej ściany... na którą wjechałam stojąc w korbach i zastanawiając się co mnie jeszcze czeka. Na końcu tej męki była chatka na postój.
Nie ma co, trzeba jechać

To siedzę, siedzę i myślę.
Nagle słyszę UWAGA!!!!! I z góry zjeżdża na szosie starszy Pan (na oko po 70-tce, ale dowodu mu nie sprawdzałam).
Podjechał i zagadał... Opowiedział mi, że On codziennie jeździ na przełęcz,a czasem i dwa, trzy razy dziennie. Jak się dowiedział, że jadę pierwszy raz, postanowił dać mi kilka porad... Do dziś w mojej głowie rozbrzmiewa jego subtelny, pełny werwy i radości z jazdy głos...
" Pierwsze 400m jest bardzo ciężko, po prostu jedź, nigdzie się nie spiesz. Następne 300m jest już lepiej... potem masz 1,5km lżej, pod górę ale lżej, tam odpoczniesz. Jak zobaczysz napis 2000m zacznie się bardzo ciężki podjazd. Nie poddawaj się, musisz czerpać siłę z jazdy, mimo że ją tracisz - czerp siłę z tego, że jedziesz. Powodzenia"
I pojechał.
Przez chwilę zastanawiałam się czy to Pan Bóg do mnie przemówił, czy inne objawienie miałam, bo mam wrażenie, że Świat się zatrzymał.
Po chwili dojechało trzech sympatycznych chłopaków na szosach, chwilę pogadaliśmy. I ruszyłam, poprosiłam ich, żeby w razie czego przesunęli moje zwłoki do rowu, żebym nie zawadzała na drodze innym szaleńcom na dwóch kółkach.
Pod górę

Na zdjęciach nigdy to nie wygląda na ciężki podjazd
Długo nie czekałam jak chłopaki mnie objechali i popędzili w górę, a ja zostałam sama na mojej sudeckiej Golgocie.
To była męka, tu nie było miejsca na kolarską elegancję, to była nierówna walka z naturą.  Myśli samobójcze, przekleństwa i wulgary jakich nigdy nie używałam (a sporo korzystam z języka ulicy😂). Jazda-przerwa, jazda-przerwa i tak do pożygu... Jak zobaczyłam te 2000m miałam już dość, nie miałam siły nawet usiąść i płakać, dupa stanęła mi w ogniu, uda zrobiły się jak nie moje, płuca zostały po drodze (i tak nie miałam siły nabrać powietrza).
Schodzę i idę... Nerwowo oglądam się za siebie (czy jakiś kolarz mnie nie widzi) droga wolna, szosa w łapę i idę. Już wiem dlaczego kolarze nie mogą  iść pod górę, bo w karbonowej podeszwie tego nie zrobisz... ale ja mam grażyńskie buciki SPD, do roweru nieszosowego i iść mogłam, nawet bardzo sprawnie... Doszłam do wypłaszczenia... trzeba wsiąść i jechać niech ludzie widzą, że wjechałam... A tu kara od Kolarskiego Władcy Świata- jazda pod wiatr... Należało mi się... Dojechałam..
WIELKIE BRAWA DLA WSZYSTKICH

W Odrodzeniu nic nie jem ( złe wspomnienia, a i tak nie mogłam jeść ze zmęczenia), kupuję duuuuże piwo i ucinam radosną pogawędkę z chłopakami, których spotkałam po drodze (kolarskie pogaduchy z nie PRO, ale miłośnikami szos).
Trzeba tyle się namęczyć, żeby Tyskie w Sudetach wypić


Telefon do męża:
ja: Cześć, jak Ci się jedzie? Ja właśnie piję piwo w Odrodzeniu
Mateusz: A żurku nie jesz??
ja: Nie. Ale wiesz co, musiałam prowadzić rower, nie dałam rady wjechać całości😥
Mateusz: No to normalne, jak jest ciężki podjazd to trzeba wprowadzić rower...
ja: Ale wiesz Kodeks Kolarski zabrania...
Mateusz: Grażyna przecież ubrałaś plecak na szosę, o jakim kodeksie ty mówisz???
KURTYNA
Trzeba wracać...

Że jestem zjazdową pipą to już chyba pisałam, ale tu osiągnęłam szczyt... kiedy zaczęłam się zastanawiać czy nie sprowadzić roweru z góry...wynikało to z bólu rąk ( bo podjeżdżasz nogami a zjeżdżasz rękami), dopiero po chwili dotarło do mnie, że jak złapię barana za rogi na dole to będzie lżej... i było (jednak 3 na świadectwie z Fizyki mi się należała). Pocisnęłam w dół, wybierając zjazd w prawo ( czyli ten potencjalnie łagodniejszy) i uważam, że to była dobra decyzja.
Nie kombinując specjalnie wracam tą samą drogą, którą przyjechałam. Ciągle mi towarzyszył, niepokój, uciążliwa myśl, że zaczynałam od zjazdu... czyli czeka mnie podjazd... Natury nie oszukasz, poranny zjazd okazał się być popołudniowym podjazdem-zabójcą. Co ja tam wyprawiałam, ile razy walczyłam z myślą, żeby zadzwonić po brata i żeby mnie zgarnął. Ale tak sobie myślałam, stawałam, jechałam dalej i dojechałam...
Są momenty w których zmęczenie nie gra roli

Ale są takie momenty w których piękno przyrody przestaje mieć znaczenie

No chyba, że zrobienie zdjęcia będzie dobrą wymówką na postój

Na koniec jako Napoleon szosy, strateg kolarski, wybitny umysł analityczny wjechałam na skrót- a to był szuter z dziurami. No petarda... Padłam zwęglona... Samozaoranie poziom ekspert...
Na podsumowanie mogę powiedzieć- podjazd na Przełęcz Karkonoską był ciężki, jakość drogi marna więc zjazd też nie był łatwy, podjazd do domu to była rzeźnia. Zabrakło mi doświadczenia, pary w nogach, jednej przerzutki z tyłu. Wygrała wola walki, upór w dążeniu do celu, brak wstydu, grażyńskość moich kolarskich poczynań.
Po przyjeździe z trasy miał iść do piwnicy...
 ale ja nie mam piwnicy, więc są nowe plany...

Następna...Góra Żar!!!

niedziela, 7 października 2018

Niemoc

Tak to w życiu bywa, że jesienią zamiast żółtych jesiennych liści pojawiają się gile z nosa i kaszel jak u zaawansowanego gruźlika. I mnie dopadło...
Niestety ograniczyło to moje wojaże do łóżka i ciepłej herbaty. Tym samym plany utworzenia biblioteki tras szosowych zostały odłożone na później...
I tu pojawia się pierwszy z wielu dylematów Kolarskiej Grażyny. Jedno z pytań, które gdzieś siedzi z tyłu głowy... Po co Ci to wszystko?
Czasem mam napady totalnej niechcicy, całkowitego poczucia bezsensu i beznadziei tego co robię i tego w co się angażuję. Jest to czas w którym od spraw zawodowych po osobiste nic nie ma sensu.
Każdy tak ma... Wiem o tym... Wiem, że nie jestem wyjątkowa w swojej niemocy, w końcu jestem Grażyną (najbardziej przeciętną z przeciętnych).
Ale mój problem polega na tym, że oprócz przeciętności to mam jeszcze jedną (niekoniecznie pozytywną) cechę - nie odpuszczam sobie i innym. Nie zostawiam miejsca na narzekanie, rozczulanie się i marudzenie... Przez to w czasie takim jak teraz, zamiast zwolnić i olać wszystko moja tolerancja na innych jest mniejsza, agresor większy a wszystkie własne niedociągnięcia podnoszę do rangi Światowego Kryzysu... To się leczy?
Pewnie tak... Pewnie nie jeden gabinet psychoogarniacza dorobiłby się majątku na próbie uporządkowania tego bałaganu w głowie.
Pierwszy krok za mną- świadomość problemu... nazwanie rzeczy po imieniu.
I do tego pojawia się pewien artykuł, wpis na blogu, spostrzeżenie co do rzeczywistości... sama nie wiem jak to nazwać.
Generalnie dotyczyło to pozostawiania niemowlaków przez matki na kilka godzin a nawet dni. Że kobiety cierpią, że nie mówią o tym i po cichu płaczą po kątach bo ich więź z dzieckiem została zrujnowana. Do tego drogą linków i polecanych artykułów docieram do wywodu na temat karmienia piersią... i tu już moja (nadwyrężona chorobą) cierpliwość pęka, a ja - jak na Grażkę przystało -postanawiam uzewnętrznić się ze swoimi spostrzeżeniami na ten temat.
Po pierwsze... Każda z nas sama musi sobie odpowiedzieć na pytanie co dla niej jest dobre a co złe. Czy rozłąka z dzieckiem zrujnuje jej psychikę czy pozwoli na chwilę wytchnienia i złapania dystansu, co najczęściej powoduje powrót do domu z podwójną dawką energii i cierpliwości. Czy lepiej karmić piersią z chorą myślą " czy ono musi tyle żreć?", czy lepiej dać butlę i z miłością i spokojem karmić dziecko, bez poczucia wyzysku i cierpienia.
W moim otoczeniu większość kobiet karmi lub karmiło piersią i ja to szanuję, momentami podziwiam... Ale są pojedyncze dziewczyny, które z różnych powodów tego nie robią (np. ja nie chciałam, nie widziałam siebie w roli matki karmiącej, nie miałam nawet cienia potrzeby żeby to robić) i trzeba to uszanować - terror laktacyjny nie poprawi ich stanu i na pewno nie skłoni do zmiany decyzji.
Są też kobiety, które "porzucają" dzieci i niemowlęta na kilka godzin lub dni z różnych powodów. Czy są "złe " z natury? Nie to cudowne, zaradne, mega zorganizowane kobietki. Mające kontakt z dziećmi jakiego można pozazdrościć.  Ale mam też koleżanki, które jak mama kwoka trzymają się blisko swoich dzieci i nie spuszczają z nich wzroku nawet na chwilę - i to też jest metoda. Nie rozumiem ale szanuję.
Po drugie... Zaczynam odnosić wrażenie, że coraz częściej media (jakiekolwiek) próbują nam mówić jak żyć. Mówią co jeść, jak się ubierać, gdzie bywać, co oglądać. Ja świetnie sobie radzę z organizowaniem swojego życia i czasu. Chętnie czytam, oglądam lub słucham o kobietach i ich pomysłach na życie, ale w kontekście inspiracji, czerpania pomysłów na realizację własnych potrzeb, nie potrzebuję przewodnika po życiu. Bo dziwnym trafem moje życie układa się inaczej niż to medialnie zalecane.
Po trzecie... Od jakiegoś czasu zauważyłam, że kobiety starają się tłumaczyć dlaczego tak postąpiły a nie inaczej... Ale po co się tłumaczyć??? Czy ktoś Cię zastąpi w ponoszeniu konsekwencji Twojej decyzji? Nie!!! Czy ktoś weźmie na siebie ciężar Twojej codzienności? Nie!!!
Wobec tego nie ma prawa wymagać od Ciebie tłumaczenia dlaczego tak  postąpiłaś.
Po czwarte... Mam nadzieję, że Kolarska Grażyna nie przerodzi się w poradnik, tylko dalej będzie przeciętnie grażyńsko inspirujący... Gdyby zaczęło zalatywać hasłem "jak żyć" od razu powiedzcie mi o tym 😄. Zmienię narrację lub zamilknę na wieki (to drugie będzie trudne, bo z natury dużo mam dopowiedzenia)
Po piąte... Dbajcie o zdrowie. Bo zwykłe przeziębienie może się skończyć analizą życia i własnego postępowania 😂 I zamiast pojeździć niewinnie na szosie, będziecie czytały o tym ile błędnych decyzji podjęłyście do tej pory i ile jest ich przed Wami.