Po okresie niemocy i niechcicy na cokolwiek nastały dni nieśmiertelności. I niestety nie jest to związane z ilością wypitego alkoholu (co tłumaczyłoby absurd podejmowanych decyzji), ale z wrodzoną zdolnością do robienia sobie"pod górę".
Po wakacjach w Sudetach narodził się plan powrotu tam z rowerami i tak w miniony weekend doszło do realizacji, pierwotnych założeń. Zupełnie nie wiedząc co chciałabym tam robić, szukając inspiracji, zabrałam się za czytanie blogów, wpisów i takich tam o rowerowych wyczynach w tym regionie-tak dotarłam do Najciekawsze szosowe podjazdy w Polsce.
Skoro na pierwszej pozycji jest Przełęcz Karkonoska to czemu nie zacząć od niej 😀. Dlaczego nie zaczęłam od ostatniej??? Do dziś zadaję sobie to pytanie...
Przygotowania zaczęłam od wyznaczenia trasy- mmmm-jak przyjemnie planuje się wycieczkę rowerową przed komputerem. Klikasz z drogi na drogę , kilometry się naliczają, czas się mierzy, szczyty zdobyte... Cudownie.
Plany |
Rzeczywistość |
Sobota- wyruszamy. Mateusz w swoją stronę (jakieś harce MTB po Izerach) a ja w kierunku przełęczy. Start miałam doskonały bo z górki, radość nie trwała długo bo pomyliłam skrzyżowania i pojechałam do Szklarskiej zamiast na Piechowice... zrobiło się zatem pod górkę. Ale co mi tam przecież Grażyna kocha podjazdy.
Każdy w swoją stronę |
Przerwa pod Kropką. |
Od Kropki zaczyna się segment na strawie "Przełęcz Karkonoska przez Przesiekę"- gdybym ja wiedziała co mnie czeka???
To i tak bym pojechała...
Przynajmniej jesień mamy ładną tego roku |
Ciasteczko z wróżbą?? Czy to marzenie, idylla, czy zorza? Czy może czeka mnie Złoty widok na końcu wyprawy? |
Tu dobrze zastanów się nad swoim postępowaniem... |
W Przesiece jest pierwsza i jedyna okazja żeby podjąć właściwą w życiu decyzję, w prawo czy w lewo. Miejscem kluczowym jest tramwaj. Jadąc w lewo jest ciężko, jadąc w prawo jest ciężko w ch..j. Ja niby przypadkiem, niby świadomie pojechałam w prawo. No i jechałam, stawałam, jechałam i znowu stawałam aż dotarłam do pionowej ściany... na którą wjechałam stojąc w korbach i zastanawiając się co mnie jeszcze czeka. Na końcu tej męki była chatka na postój.
Nie ma co, trzeba jechać |
To siedzę, siedzę i myślę.
Nagle słyszę UWAGA!!!!! I z góry zjeżdża na szosie starszy Pan (na oko po 70-tce, ale dowodu mu nie sprawdzałam).
Podjechał i zagadał... Opowiedział mi, że On codziennie jeździ na przełęcz,a czasem i dwa, trzy razy dziennie. Jak się dowiedział, że jadę pierwszy raz, postanowił dać mi kilka porad... Do dziś w mojej głowie rozbrzmiewa jego subtelny, pełny werwy i radości z jazdy głos...
" Pierwsze 400m jest bardzo ciężko, po prostu jedź, nigdzie się nie spiesz. Następne 300m jest już lepiej... potem masz 1,5km lżej, pod górę ale lżej, tam odpoczniesz. Jak zobaczysz napis 2000m zacznie się bardzo ciężki podjazd. Nie poddawaj się, musisz czerpać siłę z jazdy, mimo że ją tracisz - czerp siłę z tego, że jedziesz. Powodzenia"
I pojechał.
Przez chwilę zastanawiałam się czy to Pan Bóg do mnie przemówił, czy inne objawienie miałam, bo mam wrażenie, że Świat się zatrzymał.
Po chwili dojechało trzech sympatycznych chłopaków na szosach, chwilę pogadaliśmy. I ruszyłam, poprosiłam ich, żeby w razie czego przesunęli moje zwłoki do rowu, żebym nie zawadzała na drodze innym szaleńcom na dwóch kółkach.
Pod górę |
Na zdjęciach nigdy to nie wygląda na ciężki podjazd |
To była męka, tu nie było miejsca na kolarską elegancję, to była nierówna walka z naturą. Myśli samobójcze, przekleństwa i wulgary jakich nigdy nie używałam (a sporo korzystam z języka ulicy😂). Jazda-przerwa, jazda-przerwa i tak do pożygu... Jak zobaczyłam te 2000m miałam już dość, nie miałam siły nawet usiąść i płakać, dupa stanęła mi w ogniu, uda zrobiły się jak nie moje, płuca zostały po drodze (i tak nie miałam siły nabrać powietrza).
Schodzę i idę... Nerwowo oglądam się za siebie (czy jakiś kolarz mnie nie widzi) droga wolna, szosa w łapę i idę. Już wiem dlaczego kolarze nie mogą iść pod górę, bo w karbonowej podeszwie tego nie zrobisz... ale ja mam grażyńskie buciki SPD, do roweru nieszosowego i iść mogłam, nawet bardzo sprawnie... Doszłam do wypłaszczenia... trzeba wsiąść i jechać niech ludzie widzą, że wjechałam... A tu kara od Kolarskiego Władcy Świata- jazda pod wiatr... Należało mi się... Dojechałam..
WIELKIE BRAWA DLA WSZYSTKICH |
W Odrodzeniu nic nie jem ( złe wspomnienia, a i tak nie mogłam jeść ze zmęczenia), kupuję duuuuże piwo i ucinam radosną pogawędkę z chłopakami, których spotkałam po drodze (kolarskie pogaduchy z nie PRO, ale miłośnikami szos).
Trzeba tyle się namęczyć, żeby Tyskie w Sudetach wypić |
Telefon do męża:
ja: Cześć, jak Ci się jedzie? Ja właśnie piję piwo w Odrodzeniu
Mateusz: A żurku nie jesz??
ja: Nie. Ale wiesz co, musiałam prowadzić rower, nie dałam rady wjechać całości😥
Mateusz: No to normalne, jak jest ciężki podjazd to trzeba wprowadzić rower...
ja: Ale wiesz Kodeks Kolarski zabrania...
Mateusz: Grażyna przecież ubrałaś plecak na szosę, o jakim kodeksie ty mówisz???
KURTYNA
Trzeba wracać...
Że jestem zjazdową pipą to już chyba pisałam, ale tu osiągnęłam szczyt... kiedy zaczęłam się zastanawiać czy nie sprowadzić roweru z góry...wynikało to z bólu rąk ( bo podjeżdżasz nogami a zjeżdżasz rękami), dopiero po chwili dotarło do mnie, że jak złapię barana za rogi na dole to będzie lżej... i było (jednak 3 na świadectwie z Fizyki mi się należała). Pocisnęłam w dół, wybierając zjazd w prawo ( czyli ten potencjalnie łagodniejszy) i uważam, że to była dobra decyzja.
Nie kombinując specjalnie wracam tą samą drogą, którą przyjechałam. Ciągle mi towarzyszył, niepokój, uciążliwa myśl, że zaczynałam od zjazdu... czyli czeka mnie podjazd... Natury nie oszukasz, poranny zjazd okazał się być popołudniowym podjazdem-zabójcą. Co ja tam wyprawiałam, ile razy walczyłam z myślą, żeby zadzwonić po brata i żeby mnie zgarnął. Ale tak sobie myślałam, stawałam, jechałam dalej i dojechałam...
Są momenty w których zmęczenie nie gra roli |
Ale są takie momenty w których piękno przyrody przestaje mieć znaczenie |
No chyba, że zrobienie zdjęcia będzie dobrą wymówką na postój |
Na koniec jako Napoleon szosy, strateg kolarski, wybitny umysł analityczny wjechałam na skrót- a to był szuter z dziurami. No petarda... Padłam zwęglona... Samozaoranie poziom ekspert...
Na podsumowanie mogę powiedzieć- podjazd na Przełęcz Karkonoską był ciężki, jakość drogi marna więc zjazd też nie był łatwy, podjazd do domu to była rzeźnia. Zabrakło mi doświadczenia, pary w nogach, jednej przerzutki z tyłu. Wygrała wola walki, upór w dążeniu do celu, brak wstydu, grażyńskość moich kolarskich poczynań.
Po przyjeździe z trasy miał iść do piwnicy... ale ja nie mam piwnicy, więc są nowe plany... |
Następna...Góra Żar!!!
Dawno nie było takiego artykułu. Bardzo fajny wpis.
OdpowiedzUsuń