poniedziałek, 30 września 2019

Pazerność to grzech szkaradny

Po wakacyjnym "nic nierobieniu" czas na rajd na orientację Silesia Race. Oczywiście partneruje mi w tych emocjonujących chwilach z mapą, w środku nie wiadomo czego, moja psiapsi Kasia (dobrze Wam znana z poprzednich eskapad). Jako Złe Madki wystartowałyśmy na trasie "Rowerowej 50".
Wracamy do gry
Zawsze gdy startujemy wybieramy sobie na mapie jeden punkt, który musimy zdobyć. Wszystko co zdobędziemy po drodze jest mało istotne, a wszystko co zaliczymy później, wynika z naszej pazerności😂.
Tym razem punktem honoru była Golgota Beskidów (PK8).
Jeszcze się nie można odwrócić mapy. Ale można poczytać co nam się szykuje...
Golgota Beskidów!!!
Nie byłoby nas, gdyby nie zawirowania nawigacyjne na starcie. Nie mogłyśmy dojść do porozumienia, w którą stronę powinnyśmy jechać, żeby dotrzeć do PKP. Nie... Nie planowałyśmy podwózki pociągiem w kierunku Golgoty, tylko czekał tam na nas  pierwszy punkt kontrolny (PK1).
Trochę kombinacji i w końcu ruszyłyśmy we właściwym kierunku. Potem już poszło całkiem sprawnie.


Tym razem bunkry były...
Kolejną zmorą naszych startów są bunkry (bunkier jaki jest każdy widzi, a można go jednak przegapić😱). Tym razem byłyśmy czujne jak ważki i nie dałyśmy się wyprowadzić w pole. Zdobywamy dwa punkty osadzone w pobliżu fortyfikacji o dość pokaźnych wymiarach.
Może droga do drugiego fortu nie była prosta...

ale też było...fajnie.
Zanim przekroczyłyśmy linię rzeki na naszej mapie, zdecydowałyśmy się na atak w kierunku jeszcze jednego punktu- 600 letniego Cisu (tzn ja szukałam cisu, a Kaśka dębu😅, pozwólcie że nie będę tego komentować). Przy zielonym domku, na rogu posesji znalazłyśmy poszukiwane drzewko. Nie ma co... Golgota czeka...
Zadanie od organizatora- sfotografować tabliczkę "pomnik przyrody".
Jak jechać dalej, nie zahaczając o punkt, który aż się prosi żeby go zdobyć? To zahaczamy... Co prawda jakość drogi i stromizna zmuszają nas do dość kontrowersyjnej decyzji o porzuceniu rowerów w zaroślach i poszukiwaniu "przecięcia ścieżki ze strumieniem" na piechotę. Po paru minutach trafiamy na "ścieżkę+strumyk". Ale nie ma lampionu!!!
Memory five- dzwonię😎
G (ja): Cześć tu Złe Madki. Jedziemy na rowerowej 50. Jestem przekonana, że jestem na PK 7, ale nie ma lampionu...
O (Marcin, organizator): A stoisz na betonowym mostku???
G: Nie.
O:To nie jesteś na punkcie siódmym. Szukaj dalej.
G: A ha 😨
Chwilę potem, kilkaset metrów w dół, znalazłyśmy właściwy strumień z właściwą ścieżką i lampionem na drzewie. Karta odbita. Wracamy. Zastanawiałyśmy się co jeśli, ktoś ukradł nam rowery... Ale kto normalny (lub nienormalny) wdrapałby się na stromą górę i wlazł w jeżyny, żeby szukać porzuconych tam rowerów. No właśnie nikt... Możemy jechać dalej, teraz już na pewno na Golgotę!!!
Czasem mapa potrafi człowiekowi w głowie namieszać.
Troszkę mi się palec na mapie omsknął i myślałam, że jesteśmy gdzie indziej, a byłyśmy tam gdzie Kaśka myślała, że jesteśmy... Przez mój błąd nawigacyjny zaliczyłyśmy dość nieciekawy podjazd, który zakończył się nawrotką i szybkim zjazdem do punktu wyjścia. Ale jak nazwa wskazuje Golgota jest górą, więc podjeżdżamy na Matyskę.
Opis zbędny

A to dopiero początek...

Ładowanie baterii przed ostatecznym starciem z górą.
Kasia czerpie energię z kosmosu

A ja z ziemi.
Choć był to dla nas najważniejszy punkt rajdu, nie ma co się rozpisywać o jego zdobywaniu. Rzeźnia, masakra, uda w płomieniach, dupa w ogniu i łzy w oczach. Tyle mogę powiedzieć o tym co tam się wydarzyło, reszta zastaje na szlaku...
Misja wykonana

Chyba machniemy jeszcze jakiś punkcik???

W drodze powrotnej decydujemy się na kołowanie do bazy. Ale można na terenie Węgierskiej Górki zdobyć jeszcze dwa punkty. Grzech nie skorzystać. To skorzystałyśmy, PK2 i PK3 są nasze. Przy trójce przypomniało nam się, jak dobrze dzisiaj poradziłyśmy sobie z bunkrami. To może i Waligóra (PK14) też będzie dla nas łaskawy?
Waligóry nie przegapisz
Przez bazę (tu miałyśmy szansę zakończyć tę przygodę w eleganckim stylu, jak na damy przystało... ale nie...) pojechałyśmy na Fort Waligóra. Już na podjeździe ( kolejnym, w zasadzie to ciągle było pod górę) zdecydowałyśmy- który to raz dzisiaj- że kończymy, dalej nie jedziemy...
Chyba mnie troszkę zamurowało?
Ale na zjeździe spojrzałyśmy na zegarek i okazało się, że jeszcze 2,5 godziny do końca limitu czasu... W sumie zapłaciłyśmy wpisowe za cały rajd 😆... A punkt 13 nie jest tak daleko od nas... Co prawda oznaczony jest jako wierzchołek... Ale może nie będzie tak źle...
PAZERNOŚĆ TO GRZECH!!! SZKARADNY!!!!
Rowery w krzaki, a my dalej w górę.
Nie wiem jak i kiedy znalazłyśmy się na podjeździe do PK13. Jeśli myślicie że na Golgotę było nam ciężko, to  teraz było ultra, hiper, mega ciężko. Pchałyśmy te rowery i dyskutowałyśmy czy je wrzucić do rowu, czy wsiąść i zjechać do bazy. Gdy podniosłyśmy głowy, a oczom naszym ukazała się prawie pionowa ściana ostatecznego "podjazdu/podejścia", rowery wylądowały w pokrzywach, a my wdrapywałyśmy się na górę.
Wierzchołek-Polana-PK13-Koniec
Wielkie ukłony dla organizatorów.
Rajd jak zawsze na wysokim poziomie (dosłownie i w przenośni)
Jeśli mapa mówi, że lampion czeka na wierzchołku, to lampion czeka na wierzchołku. I tym razem też tak było, szczyt... polana... drzewo... lampion. Teraz to już NA BANK ostatni punkt. Wracamy!!!
Dojechałyśmy ponad godzinę przed limitem czasu dla naszej trasy, zdobywając 10 z 14 punktów kontrolnych, przejeżdżając 37,5km oraz ponad 900m przewyższeń.

Nasz wariant trasy
Profil trasy

Można próbować szukać wytłumaczenia dla czego nie przejechałyśmy całości. Bo zimno, bo kropiło, bo pod górę, bo wiatr wiał, bo kontuzja, bo to, bo sramto. Prawda jest taka, że więcej nie dałybyśmy rady, to było wszystko co mogłyśmy z siebie dać.
Ale najważniejsze, że nasz plan zrealizowałyśmy w 100%. Dobrze bawiłyśmy się, spędziłyśmy turbo aktywnie czas, ze śmiechu mam ciągle zakwasy na brzuchu i nadal chcemy razem startować w rajdach.

P.S.
Jako Zła Madka nie mogę nie wspomnieć, że w czasie gdy ja jechałam swoje, to Kostek i Olek  (oczywiście z Mateuszem) debiutowali na trasie dorosłej "piesza 25". Pamiętajcie przykład idzie z góry. Jak Wy chcecie to dzieci też będą chciały się ruszyć.
I tak  sobie myślę, że rośnie nam silny zespół MM na przyszłe rajdy.

czwartek, 19 września 2019

Maczanka Po Krakowsku

Nie jestem wege. Jem gluten.
Słodycze  pochłaniam w ilościach niedozwolonych.
Jem zdrowo i niezdrowo.
Taka już ze mnie Gastro-Grażyna
Kojarzycie taką sytuację???
Zaplanowałyście rodzinny wyjazd na rowery... Trasa jak marzenie, wzdłuż Wisły, piękne okoliczności przyrody, brak ruchu samochodowego, cisza, spokój, bezpieczeństwo... Nie za długo, nie za krótko, w sam raz...
Czy można powiedzieć coś złego o tej trasie???
Nagle Twoja druga połowa, z "dobroci serca" chce Ci wytłumaczyć, że trasa jest kiepska, że źle to wymyśliłaś...
Każdy obcy facet widząc twoje drżenie powieki, od razu wycofałby się z tego pomysłu i udawał, że nie było tematu... Ale nie mąż😉...On musi Cię wyprowadzić z błędu. Mało tego chce Ci pokazać zapis ścieżki na Stravie (dodam, że to nie Twój przebieg trasy, nie Twój zapis i nie Twój pomysł...) tłumacząc, że to BEZ SENSU!!! Bo tutaj trzeba skręcić, a tutaj będą auta, a tam daleko od Wisły...
Ty już wiesz, że właśnie został odbezpieczony wielki czerwony guzik, który uruchomił broń masowego rażenia☢, machina ruszyła, tego już nie zatrzymasz...
(...)
Na koniec, gdy wszystko dookoła pokryte jest szarym pyłem, a w powietrzu jeszcze unosi się radioaktywny kurz... Mówisz: "jak nie chcesz, to nie musisz jechać. Tylko załóż mi bagażnik na rowery." I tu wcale nie chodzi o to, że nie umiesz tego zrobić, ale o to, że Ty tu rozdajesz karty i Ty decydujesz kto założy bagażnik😝...
Start i Meta w Kopance pod kościołem
Chwilę później jedziecie (wszyscy) w kierunku Krakowa, a dokładnie Skawiny, żeby wspólnie pojeździć Wiślaną Trasą Rowerową (WTR). Auto porzucamy pod kościołem w Kopance.
Lato powoli odchodzi w niepamięć, a jesień zbliża się w naszym kierunku nieubłaganie. Słońce jeszcze robi co może, ale w cieniu wieje chłodem. Ruszamy na Kraków.
Większość trasy była pokryta asfaltem bardzo dobrej jakości

Odcinkami przebiegała po dobrze ubitej drodze gruntowej

Widok na Skawinę

Opactwo Benedyktynów w Tyńcu
Można było się poczuć jak przełajowiec
To chyba najmniej szosowy odcinek WTR, ale nawet braki w asfalcie nie są problemem, bo grunt jest tak dobrze ubity, że praktycznie nie czuć różnicy.  Nasza trasa w jedną stronę miała 20 km, bardzo ładne widoki, im bliżej Krakowa tym więcej ludzi na szlaku, ale nadal jest przyjemnie. Ponieważ nigdzie nam się nie spieszyło i uznaliśmy, że mamy cały dzień na wycieczkę, pozwalaliśmy sobie na przerwy w urokliwych miejscach. Nawet po drodze załapaliśmy się na zawody pontonowe Miłośników Farmacji.
Ta parka przede mną jedzie na składaku tandemie.
To był uroczy widok.

Chwilę kibicowaliśmy zawodnikom na pontonach.
Myślę, że tu radziłabym sobie gorzej niż na kajaku...
Ile trzeba włożyć wysiłku żeby porzucić takie śmieci w lesie?
Mi by się nie chciało...

Jegomość Wawel



Celem wyprawy była Krakowska Maczanka i food truck-owe szaleństwo na Kazimierzu. Zaczęliśmy spożycie od maczanki (buła z mięsem), ale były też naleśniki i wóz z frytkami... Budka z kawą??? Jak można przejść obojętnie przed budką z kawą??? A jak kawa, to musi być ciastko... Co poradzić, że można było zjeść ciastko z lodami... W sumie przejechaliśmy 40 km, a zjedliśmy jak za 100.
Szaleństwo food truck-owe na Kazimierzu

Kto nie kocha naleśników???

Namawiali i namówili...

Frytek też przez grzeczność nie odmówię...

Narada wojenna...
"Bierzemy jedno na spółę czy od razu dwa?"
Ostateczne zwycięstwo nadeszło, gdy zapytałam Panów jak im się podobała wycieczka... I usłyszałam, że było bardzo fajnie, a mąż (roboczo zwany Grażynem) musiał mi przyznać rację, że trasa była ładna i dobrze zaplanowana.
Czas się przyzwyczaić, Grażyna ma zawsze rację.
Polska Złota Jesień to moja ulubiona pora roku.
Za gile w nosie, zapalenie zatok, deszcz, liczbę pochmurnych dni,
dodatkowe warstwy ubrań, ciepłe skarpety, grube rajstopy,
mogę tak wymieniać bez końca...

wtorek, 10 września 2019

Test Treka oczekiwania vs rzeczywistość

Nadszedł moment w którym stwierdziłam, że potrzebuję lepszego roweru. Wynika to z wielu czynników, o których mogłabym napisać cały post,ale nie byłoby to zbyt interesujące. Powiedzmy, że potrzebny mi rower o bardziej wysublimowanej geometrii.
W Goczałkowicach 
Poczytałam, porównałam i wyszło mi, że najlepiej kupić Trek Domane. Oczywiście ilu kolarzy tyle zdań na temat rowerów i tyle samo modeli do kupienia. Na coś trzeba było się zdecydować.
Mateusz znalazł wypożyczalnię rowerów, która miała taki sam model na stanie i można było go wypróbować.
Dama o pieniądzach nie rozmawia- ale mi do damy to (umówmy się) baaardzo daleko, więc trochę kwot padnie. Wypożyczenie tego rowerku kosztowało 100zł za dzień, trzeba było złożyć depozyt w postaci 5000zł, pod zastaw. Troszkę mnie zaskoczyło podejście do klienta, skoro mówię otwarcie, że chcę kupić taki rower (który do najtańszych nie należy) i jest to moja jazda próbna, oni prowadzą sklep jednocześnie mało interesując moimi pytaniami i wymaganiami dotyczącymi roweru... Może nie wyglądam na godną tego roweru? Albo wielki napis na koszulce "Kolarska Grażyna" zasugerował, że zakupów nie będzie???
Pod uchwytem na bidon ukryta jest skrytka na klamoty
Przyprowadzili rower, piękny, czerwony, jeszcze nikt na nim nie siedział, nóweczka... Pierwsze wrażenie zrobił dobre, wręcz olśniewające.
Pomyślałam sobie, że jak na niego wsiądę to zakocham się i nie będę chciała go oddać. Karbonowa rama, hamulce tarczowe, ukryte kabelki, piękne koła, no rower sztos.
Kabeki chowają się w ramie
Chłopcy towarzyszyli mi w tej ważnej chwili
Wsiadłam i ... fajerwerków nie było. Nie mogę powiedzieć, że było źle... ale spodziewałam się chórów anielskich zstępujących z niebios przy każdym naciśnięciu na korbę, tęczy wylatującej spod szczęk hamulca przy próbie użycia, a gdy stanę na popas i popatrzę na rower poczuję się jak w kolarskim raju. W zasadzie chodziło o to, że rower będzie mnie niósł na grzbiecie niczym rączy rumak, a włosy będą mi powiewać na wietrze.
A jak było naprawdę?
Tylko takie rumaki cuda niebios spotkałam po drodze
Rower owszem chodzi jak złoto, lekko, gładziutko, wystarczy delikatnie nacisnąć na manetkę i przerzutka wskakuje na swoje miejsce, hamulce doskonale wyczuwają potrzebę zmniejszenia prędkości. Technicznie maszyna doskonała. I jeszcze ten schowek na klamoty w ramie- urocze.
Ale to tylko rower.
Chwilę później wnosiłam go po schodach
i faktycznie jest lekki
Pedałować trzeba dalej samemu, pod górę, po płaskim, na zakręcie, rower sam nie pojedzie- tylko z górki jechał sam😄.
Fajerwerków nie ma, anioły nie śpiewają na cześć Kolarskiej Grażyny na droższym rowerze.
Włosy nie powiewały na wietrze- może trzeba było nie golić nóg przed wyjazdem (?)😂😂😂.
Dalej podtrzymuję zdanie, że rower za Ciebie nie pojedzie, dalej uważam, że warto zacząć od maszyny z sieciówki, żeby wiedzieć czego się chce od roweru. Oczywiście ciągle zastanawiam się nad kupnem roweru. Ale teraz wiem, że to tylko maszyna i że całą otoczkę wokół kolarstwa robią ludzie, miejsca i czas.

Tym romantycznym akcentem żegnam państwa do następnego wpisu...

czwartek, 5 września 2019

Międzygórze- co to miejsce w sobie ma, że tak mnie tam ciągnie???

W przeciwieństwie do Zbigniewa Wodeckiego nie lubię wracać tam gdzie byłam. Są jednak wyjątki od tej zacnej reguły... Tegoroczne wakacje były jednym z nich.
Międzygórze- zakochałam się
Śladami "Kobiecego szczytowania" wróciłam do Międzygórza i w Masyw Śnieżnika. Tym razem nie było wakacji 2+1, tylko od razu weszliśmy w etap 2+2-pies (pies został u moich rodziców). Jak zwykle miałam dokładnie zaplanowane co będziemy robić (bo jak wiadomo mam korbę na tym punkcie), tylko dni realizacji były do uzgodnienia (w zależności od pogody, nastroju i sił).
Korki potworki
Natężenie ruchu i korki na autostradzie zmusiły nas do korzystania z dróg niższej kategorii, co było doskonałym wprowadzeniem nas w zwolnione tempo. Mogliśmy podziwiać widoki, zachwycać się urokami małych miasteczek i wsi mijanych po drodze. Tym samym do Międzygórza dojechaliśmy już odpowiednio nastrojeni.
Takimi drogami jechaliśmy na wakacje.
I po co się spieszyć?
Rozgrzewka do Iglicznej
Żeby nie startować z wysokiego C w pierwszy dzień wybraliśmy się na Igliczną z przejściem przez zaporę. W górę wspinaliśmy się czerwonym szlakiem od Wodospadu Wilczki, po drodze zatrzymując się w Schronisku pod Igliczną i przy Sanktuarium MB Śnieżnej. Za to w dół puściliśmy się zielonym szlakiem w kierunku Zapory. Momentami trzeba było iść od drzewa do drzewa, bo nachylenie było niewiele łagodniejsze od pionowej ściany. Jeśli będziecie tam na wycieczce to zwróćcie na to uwagę przy wybieraniu szlaku.

Przerwa na szlaku
Na szczyt zaprowadzą Cię krzyże 
Szczyt- entuzjazm rośnie
Zapora w Międzygórzu
Ponieważ zostało nam jeszcze trochę czasu, podjechaliśmy do Międzylesia, gdzie załapaliśmy się na zwiedzanie Zamku. Przy okazji znaleźliśmy się w samym środku pojedynku szkół magii, zajęć z eliksirów i przygotowań do balu podczas kolonii letnich inspirowanych Harrym Potterem- w ten sposób chłopcy dowiedzieli się jak spędzą tegoroczne ferie.
Kościół przy Zamku w Międzylesiu
Połączenie części zamkowej i pałacowej widok od strony fosy
Zwiedzajcie!!! Co się da i gdzie się da...
 To niesamowite źródło wiedzy, legend, opowieści, historii
Domki tkaczy w Międzylesiu
Nie tylko Kraków ma Sukiennice 
Wilk- symbol regionu
Śnieżnik! To znowu ja!!!
Tu nie było co kombinować tylko trzeba było wejść na Śnieżnik, bo wakacje nie byłyby zaliczone. Trasę znałam z wyjścia z dziewczynami, różnica polegała na tym, że w sierpniu już nie było śniegu. Z chłopakami zrobiliśmy podejście w górę godzinę krócej niż zakładała mapa (zaczynam się bać, że za rok lub dwa lata nie będę mogła im dotrzymać kroku w górach). Po wejściu na szczyt miały być naleśniki w schronisku, ale kompletnie zapomniałam, że nie można tam płacić kartą- tylko gotówka!!!  Pozostało nam wrócić do bazy. Mogę tylko dodać, że od kwietnia nic się nie zmieniło- znaki dalej kłamią (więcej o tym w relacji z poprzedniej wyprawy Promieniuj szczęściem).
Chłopcy zaczynają nadawać tempo w górach
Schronisko Pod Śnieżnikiem
(tyko gotówka😅)
W drodze na szczyt- chłopaki już na miejscu😱
Wrzosy na Śnieżniku
W kwietniu był tu jeszcze śnieg po kolana
Długi powrót z góry- nie ufajcie drogowskazom
Pod ziemią
Żeby dać nogom odpocząć środa była dniem zwiedzania Kopalni Uranu w Kletnie i okolic Stronia Śląskiego. Do jaskini Niedźwiedziej nie było szans wejść bo wszystkie wejściówki zostały zarezerwowane dużo wcześniej (i to nie przez nas). Mała lekcja historii i geologii w kopalni dobrze nam zrobiła. Potem udaliśmy się na "bieda-szyby" w poszukiwaniu cennych kamieni. Jeśli tam kiedyś wrócę to z łopatą.
Kopalnia Uranu w Kletnie
(płatność tylko gotówką- tym razem byliśmy przygotowani)


Górnik
- wiecie, że ci ludzie nie byli świadomi co kopią i po co?

Grudka uranu i promieniowanie
to w czym Grażyna czuje się najlepiej

Chcecie mieć zastawę uranową w domu?

W poszukiwaniu skarbów udaliśmy się na hałdę w pobliżu kopalni

Następnym razem wracam z łopatą!!!
Czarna Góra- jeśli na szczyt dociera kolejka, to spodziewaj się tłumu.
To prawda stara jak świat, że kolejka przyciąga zdecydowanie więcej turystów niż szlaki piesze. Jednak ilość ludzi na szlaku maleje wraz z kwadratem odległości od stacji górnej kolejki. My często ratujemy się w ten sposób przed tłumami i  odchodzimy kilka kroków dalej od skupiska ludzi. Muszę przyznać jedno, że Czarna Góra jest bardzo dobrze przygotowana na rowerzystów, zwłaszcza DH.
Ja

Kupię sobie taki- kiedyś😍

Jak tu zostać i nie wracać?

Jako pipa-zjazdowa nie chciałabym nawet spróbować  

Schronisko Stodoła
Generalnie ten region jest przyjazny miłośnikom dwóch kółek. Zastanawia mnie tylko dlaczego tak mało jest tam kolarzy szosowych😏, przez cały pobyt widziałam dwóch. Jest plan żeby sprawdzić to jesienią, czy podjazdy są zbyt trudne?, a może trasy nieciekawe?, nie wiem, ale się dowiem.
Spacer w chmurach
Czeska wieża. Konstrukcja widoczna ze szczytów w okolicy kusiła nas swoim fikuśnym kształtem i wielkością. Piątek przeznaczyliśmy na wycieczkę za granicę i jak prawdziwe cepry podjechaliśmy na najbliższy wieży parking, następnie wjechaliśmy na górę kolejką (jak ja nie lubię jeździć kolejką, nam okropny dyskomfort- może nawet lęk- przestrzeni😭), a potem weszliśmy na szczyt wieży. No... ładnie, widoczki imponujące, można się dowiedzieć kilku rzeczy z tablic informacyjnych, więc jest też ciekawie. Powrót pieszo (dla jednych- bo zdrowo, dla innych- bo przyoszczędzili na bilecie😄).
Czy to się dzieje, czy mi się śni???
Podjeżdżamy wyciągiem😮

Jednak to nie sen

Spacer w chmurach
A może nad morze? Trójmorski Wierch
6 dzień wakacji w Międzygórzu, 6 dzień na małej przestrzeni pokoju w pensjonacie, a do tego 13 dzień nierozłącznie razem w czwórkę... Czas się rozdzielić, albo coś pójdzie nie tak... Mateusz już od trzech dni przebąkiwał o wypożyczalni rowerów górskich (sprytnie bo wiadomo, że Grażka na góralu to niechętnie), więc podział był taki, że On jedzie na rower i zwiedza singletracki w okolicy, a ja i Ogry idziemy w góry. Poszliśmy jak zerwani ze smyczy, obierając za cel 4 szczyty z czego najważniejszy był Trójmorski Wierch. Brakowało mi naszych tradycyjnych wakacji 1+2, więc cieszyłam się chociaż z tego jednego dnia. Chłopcy szli jak dorośli piechurzy, pod górę wchodzili jak maszyny. Na prawdę zaczynam się bać o moją pozycję w stadzie za rok lub dwa😞...
Jodłów lubi rowerzystów
Czy potrzeba czegoś więcej?

Docieramy do źródeł

Kolejna wieża widokowa
- na samą myśl o wchodzeniu tam mnie mdli

I wszystko jasne

Nasz cel- jeszcze trzy szczyty i wracamy


Nie przegap znaków...
Spotkanie po latach
Tak się nam szlaki ułożyły, że spotkaliśmy Mateusza jadącego w kierunku Schroniska pod Śnieżnikiem. On też był szczęśliwy, że miał okazję pojeździć po okolicznych trasach (nawet wpadł mi pomysł do głowy, że poproszę aby gościnnie napisał na Kolarską Grażynę mały artykuł o Rowerowym Śnieżniku). Wszyscy zadowoleni, to znaczy że był to dobry pomysł żeby się rozdzielić.
Koniec laby
W obawie przed staniem w giga korkach na zakończenie wakacji, wyruszyliśmy w sobotę wieczorem w kierunku domu, po drodze zabierając psa od moich rodziców. Wakacje w Międzygórzu były intensywne, aktywne, pouczające, wyciszające.
Mam słabość do takich brzydko-ładnych rzeczy i miejsc
Jeśli szukajcie miejsca gdzie czas płynie w odwrotnym kierunku ( bo nawet nie stoi w miejscu), gdzie nie ma ceperiady, hałasu, bryczek, korków, kolejek do wyciągu i na szlaku to POLECAM. Cieszę się, że są takie miejsca.
A teraz czas wrócić na ziemię i zacząć nowy rok szkolny i zaplanować kolejne wyzwania.