czwartek, 1 listopada 2018

Mała sobota u Grażyny- SOBÓTKA

Czyli stówa to za mało...
Sobotni poranek, wszyscy śpią a ja po cichu zbieram się żeby wyjść i pojeździć na szosie. Ponieważ przyjechałam z chłopcami do moich rodziców, mam niebywałą okazję pojechać w kierunku Ślęży (to chyba najpopularniejszy kierunek na wycieczki rowerowe w mojej okolicy). Kiedyś siedząc przed komputerem i trenując planowanie tras na Stravie ułożyłam 130km przejazd wokół Ślęży.
Jak już pewnie Wam wiadomo jestem specem od trzymania się zaplanowanej trasy i tak było w tym przypadku😉
Palny

Rzeczywistość
Klasyk- białe krawężniki i pnie drzew malowane do połowy na biało
Coraz rzadziej spotykany widok

Relikt przeszłości

Już na staracie postanowiłam zacząć od drogi którą miałam wracać. Założenie na ten wyjazd było takie, że co 30km przerwa... żeby się nie zajechać. A tu po 30-stce nie było gdzie usiąść, potem był przystanek ale będzie śmierdziało, potem może nie śmierdzi ale wieje wiatr (babie nie dogodzisz), tak dojechałam do 60km i usiadłam na przydrożnym przystanku PKS, postanawiając że nie jadę do końca tylko skrótem przecinam do drogi powrotnej.
Nie tak miało być...
A może jednak tak???

Jako miłośnik "skrótu przez wydłużenie" docieram do Sobótki (do której dojechać nie miałam).  Skoro dojechałam to szkoda się wracać, więc kieruję mojego Baranka na Przełęcz Sulitrowicką. Raz z górki raz pod górkę i jest.

Kusi zjazd w dół, więc dałam się namówić i pojechałam spotykając po drodze jedną i jedyną kobietę na szosie- pozdrowiłyśmy się serdecznie i każda pojechała w swoją stronę. Na końcu zjazdu okazało się, że jestem na przystanku na którym postanowiłam, że czas wracać do domu😋
Gdybym nie zboczyła z trasy,
nigdy nie zobaczyłabym tak pięknego a jednocześnie tak zrujnowanego miejsca

Byle przed siebie...

To wracam... Bardzo chciałam jechać przez Strzelin- nie lubię jeździć w te i na zad tą samą drogą, a poza tym taki był pierwotny plan, a ja lubię trzymać się planu!!!
Zatem wybieram drogę na skośkę i tu dopadają mnie "kocie łby"😸- ulubiona nawierzchnia Kolarskiej Grażyny... ależ mi to dupsko obiło...
Strzelin

W Strzelinie mając 95km na liczniku musiałam zrobić dłuższą przerwę na bułkę słodką z serem (przez niektórych zwaną drożdżówką z serem). Sprawdziłam GPS i oceniłam parę w nogach- dojadę. Tak jechałam, że trafiłam na drogę którą zaczynałam dzisiejszą przygodę, żeby zmodyfikować trasę-w Witowicach skręciłam w prawo a tam... "kocie łby"😂
W Dolnym Śląsku najbardziej lubię nieoczywistość
Gdy skończyły się "kocie łby" za Witowicami dojechałam do tak uroczego hoteliku na uboczu

Trzeba jechać... Gdy byłam w ostatniej wiosce przed Osiekiem- w Niemilu- usiadłam na przystanku i zaczęłam zastanawiać się "czy dojadę?". Na liczniku ponad 115km, w nogach jakby ponad 150km (były podjazdy i jazdy pod wiatr) a w tyłku "kocie łby" jeszcze echem się odbijają.
Znowu wyciągam GPS- pokazuje że jeszcze 11min jazdy- to nawet wstyd zadzwonić, żeby mnie zgarnęli z drogi.
Dojechałam do domu po 120km i ponad 5 godzinach jazdy, a Tata-Sołtys pyta "co tak długo Cię nie było?"😭
Lubię jazdę w samotności... myślę o tym co było, o tym co będzie... gdzie jeszcze mnie poniesie i gdzie już byłam...
Dolnośląskie drogi

Długie, płaskie...

I po horyzont

Kiedyś nie potrafiłam przebywać sama ze sobą... trzeba siebie polubić, żeby móc być samemu ale nie samotnym na trasie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz