Zostałem poproszony
o napisanie tekstu, jak mi się jeździło na rowerze, po trasach w
Masywie Śnieżnika. Nie od razu mogłem do tego przysiąść, a z
czasem miałem wrażenie czy aby nie jest to jakieś wyzwanie – np.
czy umiem poprawnie poskładać zdania i sklecić jakąś
konstruktywną wypowiedź (kto wie co Grażynie siedzi w głowie 😉 )
– jednak nie było to dla mnie aż tak ważne. To co jest ważne,
to możliwość podzielenia się informacjami, które w dzisiejszych
czasach, nawet pomimo wszechobecnego Internetu, nie docierają wszędzie.
Nie wiem czy wiecie,
że w Polsce powstaje projekt (z różnymi problemami) Olbrzymy, w
okolicach Jeleniej Góry. Zakłada wykonanie największej sieci dróg
typu single track połączonych jako całość. W Świeradowie Zdroju
jest już sporo super wykonanych single tracków. Łączą się one z
czeskimi ścieżkami w jedną całość. Dużo osób o tym wie … i
właśnie dlatego nie o tym chcę napisać. To co mnie zaskoczyło to
projekt Glacensis, na który natknąłem się w drodze na Śnieżnik.
Nie wiedziałem, nie słyszałem a tu nagle bum 😮.
Teraz
kilka słów wyjaśnienia dla tych, którzy pierwszy raz spotkali się
z określeniem single track. Niestety nie ma polskiej nazwy (i pewnie
już nie będzie), dlatego pozostaje posługiwać się nazwą
angielską. Zatem single track, lub singletrack jest specjalnie
przygotowaną drogą rowerową, do jazdy w górskim terenie. Często
jest gładki i specjalnie wyprofilowany, jednak może być też w wersji trudniejszej, zawierającej korzenie, kamienie i inne
przeszkody. Poniżej zdjęcie z trasy w budowie.
Najważniejsza rzecz
– single track jest zawsze jednokierunkowy. Dlatego nie musimy się
martwić o zderzenie czołowe. Po prostu „płyniemy” sobie do
przodu. Oczywiście na single tracku obowiązuje całkowity zaraz
ruchu pieszego. Pamiętajmy też, że single track to nie droga leśna
na której ktoś namalował znaki i teraz szczyci się, że wytyczył
nowe trasy rowerowe. To są drogi / ścieżki wybudowane od podstaw i specjalnie
przygotowane: utwardzone, wyrównane i wyprofilowane.
Właśnie dzięki
temu uzyskujemy efekt „płynięcia” rowerem (często spotykana
również naleciałość z ang. to „flow”), nawet podczas jazdy
pod górę. Dobrze przygotowany single track sprawi, że miska będzie
nam się cieszyć nawet podczas podjazdów. Po prostu ta droga
sprawia niesamowitą frajdę z jazdy. Teraz już chyba rozumiecie
dlaczego po zobaczeniu takiego znaku nie mogłem odpuścić okazji,
aby przejechać się tam rowerem.
Musiałem zatem
zorganizować rower. Na moje szczęście w Międzygórzu jest
wypożyczalnia rowerów górskich. Na początku trochę nam się nie
układało, bo jednego dnia było zamknięte, a drugiego właściciel
miał być, lecz miał pilną pracę i dalej było zamknięte. Ale
jak to się mówi: do trzech razy sztuka. Trzeciego dnia (była to
ostatnia szansa podczas naszego pobytu) udało się. Wypożyczyłem
górskiego Treka i mogłem ruszać w trasę.
Samo wypożyczenie
bezproblemowe – 50 zł za cały dzień jazdy + kaucja zwrotna 50
albo 100 zł (pamięć już nie ta). Trzeba tylko zwrócić rower
przed zamknięciem wypożyczalni. Sprzęt dobrze utrzymany,
właściciel miły. Uwaga dla znawców rowerowego sprzętu: nie
liczcie tam na osprzęt wysokiej półki. W większości są to
rowery budżetowe, jednak dla mnie w pełni wystarczające. Napęd
działa sprawnie. Na jednodniową jazdę będzie OK.
Skoro jest sprzęt
to czas ruszać w drogę. Trasa powstała w mojej głowie już kilka
dni wcześniej. Chciałem przejechać się single trackiem (to
podstawa), spróbować "starych" dróg i szlaków rowerowych oraz
zaliczyć podjazd koło naszego pensjonatu. Wyszło jak widać.
Kilka słów o
trasie. Na początek poszedł podjazd, który chciałem zrobić.
Podjazd był zły
... po prostu czyste zło 😈😁. Wiedziałem, że zaatakuje ze
straszliwą siłą, ale nie byłem przygotowany na takie coś. Nie
było lekko, ale powiedziałem sobie, że choćbym miał stawać 10
razy na przerwę to nie będę pchał. Przerzutki się skończyły i
nawet na 1:1 było ciężko. Finalnie udało się i nie pchałem. Czasami asfalt uciekał z
drogi, a czasami pojawiały się odcinku szutrowe.
Tak przy okazji, to wiecie, że zdjęcia nie oddają stromizny 😉. Nie oddają też radości jaką się ma na szczycie. Podsumowując wjazd był udany, tylko trochę mój plan się rozjechał czasowo. Ale przecież
szczęśliwi czasu nie liczą. Dla tych co mieli wątpliwości to był
to szlak rowerowy, a nie single track 😊. Na szczycie standardowo był
problem z oznakowaniem i szybciej udało mi się znaleźć oznaczenia
single track niż szlaku rowerowego. Tak to bywa z oznaczeniami w
Polsce.
Ponieważ
poszukiwania nie dały rezultatu i nawet GPS się poddał, zjechałem fragmentem powrotnym single track
i w końcu mogłem stanąć przed tym wjazdem…
Pętla pod
Śnieżnikiem…. Jak się jechało ? Cudownie, miód malina. Super
!!! Brawa dla budowniczych trasy. Jechałem pod górę i dawało mi
to wielką frajdę. Polecam wszystkim spróbować :). Na końcu trasy
również świetnie przygotowane miejsce postojowe.
Siadam na chwilę.
Cieszę się, że wjechałem i chłonę ciszę. Jestem sam. Wspaniała
sprawa. Czas jednak nie stoi, więc szybki banan, picie i mknę dalej
na kolejną pętlę. Tym razem Ostoja.
Tutaj spotkało mnie
lekkie zdziwienie, albowiem okazuje się, że wykonawca nie zrobił
części trasy. Na długości 8 km jest ok. 300 m gdzie piękny single track zamienia się w zwykłą leśną ścieżkę, pełną
korzeni i wybojów. Ot taka Polska rzeczywistość. Tak dotarłem do
Jodłowa. Znów chwila przerwy i ruszamy. Niestety dalej single
tracków jeszcze nie wybudowali, dlatego wybieram drogę rowerową.
Kieruję się na schronisko na hali pod Śnieżnikiem. Bardzo długi
podjazd. Nie mam zdjęć, ale przecież w dzisiejszych czasach mamy
Google Maps
Różnicę
w jakości drogi widać od razu. Chyba już pisałem, ale powtórzę,
że to był bardzo długi podjazd. Pod koniec mocno techniczny, ale
Trek dał radę. Ja też dałem radę :). Po drodze spotykam też
królową Grażynę wraz z chłopakami. Oni na nogach, ja na rowerze, a i tak się spotkaliśmy. Ustalamy zbiórkę pod pensjonatem i każdy
ruszą w swoją stronę. Pod schroniskiem staję tylko na kilka
chwil, głównie żeby złapać oddech i uzupełnić płyny i ruszam
w szaleńczy zjazd w dół. Tak tak, trasy tutaj są bardzo
specyficzne. Na początku jedzie się non stop pod górę, aby
następnie mieć nieprzerwany zjazd w dół. Można łatwo poczuć, jak to
dobrze jest jeździć rowerem. Zejście ze schroniska (jadę tą samą
drogą, którą schodziliśmy podczas wycieczki pieszej) które na
piechotę zajęło nam ponad 2h, teraz pokonuję w mniej niż 20
minut. Kolosalna różnica. Tylko rąk na koniec nie czuję, bo
amortyzator nie wybiera zbyt dobrze. Ale jak to mówi przysłowie: lepiej źle jechać, niż dobrze iść. Zjazd kończę w Międzygórzu.
Szybkie sprawdzenie aktualnego czasu i już wiem, że dam rady
pojechać pętlę pod Śnieżnikiem raz jeszcze. Już sam ten widok
sprawia, że chce się jechać.
Trasa dalej daje
tyle samo radości, co za pierwszym przejazdem. Po dojechaniu na
szczyt, wybieram drogę powrotną. Pamiętacie, że single tracki są
jednokierunkowe ? No właśnie. Zjazd (lub powrót jak kto woli) to
jest osobna ścieżka. Stąd właśnie powstają te pętle. Nie
wracasz tą samą drogą do punktu startu.
Udaje mi się zdążyć
na czas, czyli przed zamknięciem wypożyczalni. Zdaję rower i
piechotą wracam do ośrodka, spotykając po drodze resztę „stada”
:). Tak kończy się ten ciekawy dzień. Czy było warto? Jak
najbardziej!!! Jeśli chodzi o trasy MTB, to chcę tu wrócić.
Wspaniały region. Super tereny i co najważniejsze, brak tłumów.
Przez cały dzień spotkałem tylko 4 rowerzystów. Jak dla mnie raj
– można jechać w samotności, walczyć z podjazdem i prawie
nikogo nie spotkać. Gdyby tylko było bliżej, to na pewno
odwiedzałbym Międzygórze częściej. Jednak MTB to nie wszystko.
Warunki dla szosy są tutaj aż nadto obiecujące. Może uda się tu
wrócić szybciej niż myślę...
Grażyna bój się, Grażyn jest naprawdę dobry 😊
OdpowiedzUsuńCzytając takie wpisy żałuję, że mieszkam na północy. No nic, przynajmniej już wiem gdzie jechać na wakacje!
OdpowiedzUsuńKażdy region ma swoje plusy. Trzeba je tylko znaleźć i korzystać ile się da ;). Jeśli chodzi o wakacje to mogę śmiało polecić Międzygórze jak i cały Dolny Śląsk
UsuńNa wakacje z rowerem polecam Dolny Śląsk w całej okazałości :)
Usuń