wtorek, 26 marca 2019

Grażyna ja chyba nie pojadę :(

Czekałam na Wiosenne Czarne KoRNO, jak dziecko na pierwszą gwiazdkę. 
Kolarska Grażyna w Kompanii Kornej

Rok temu z soplami pod nosem razem z moją przyjaciółką Katarzyną penetrowałyśmy dolinki podkrakowskie na Wiosennym Czarnym, w zimowej białej odsłonie. Trochę nas wtedy sponiewierało, ale nie tak łatwo zniechęcić dwie matki - Złe Madki- na wychodnym.
Tym czasem, na tydzień przed rajdem dostaję wiadomość👇
Wkurzać??Ty?? Mnie???

Uuuuu (pomyślałam) "Houston mamy problem". Zaczęły się negocjacje, że nie chodzi o wynik, że ja chcę tylko z Kasią, że będę miła i nie będę jej poganiać, że nie zajadę jej na śmierć, że i tak ma urlop- a jeśli nie pojedzie i zostanie w domu, to na bank umyje okna😆... Argument siadł...Jednak pojedzie.
Potem było jeszcze coś o łokciach i o pociągu- ale nie słuchałam.
Przed startem to każdy mądry...

Sobota, startujemy o 9:30. Wybrałyśmy trasę rowerową z limitem czasu 7 godzin (TR7). Baza rajdu w Lanckoronie (brzmi egzotycznie, a to tak blisko Krakowa), a punkty kontrolne sięgały końca mapy (po Czarnych można było spodziewać się tego). Impreza odbywała się w konwencji rogainingu (trzeba samemu wybrać wariant trasy i po drodze nachapać się jak największej ilości punktów).
Otrzymałyśmy mapę i usłyszałam zdanie, które czkawką odbija mi się do dziś... 
Próba opracowania trasy

Start. W wielkim stylu- na końcu...

"Chcę nad jezioro! Tam będzie ładnie! Chcę zdobyć punkt 96 (jaskinia w środku niczego)!"
Zaczynamy od przypadkowego wpadnięcia na punkt w rynku, a potem jak zwykle pomyliłyśmy kierunki😅, jednak tym razem, nauczone doświadczeniem, robimy nawrotkę i zdobywamy jeszcze lampion ukryty na Zamku.Po drodze przez Kalwarię łapiemy jeszcze kilka dość ładnych punktów, ale cel jest jeden- 96.
Zamek. Oczywiście z dwóch dróg do wyboru ja pojechałam tą dłuższą (na około) a Kaśka tą dobrą


Drzewo przy kapliczce. Tu zaliczyłyśmy przerwę techniczną- zakładanie łańcucha.
Nie ma to jak uwalić  smarem łapy na samym początku rajdu.
Oni jeszcze nie wiedzą...
że odpowiedź mają nad głowami

Żeby opisać co się działo w naszych głowach i sercach musiałabym przebić Orzeszkową i kilka tomów tej zacnej historii napisać. Będę jednak streszczać się. 
Punkt z tych tańszych (za 20) ale dupa paliła się na podjeździe jak za 100

Kasia i ja tam podjazd???

Strategia Grażyn Orientu była prosta, jedziemy nad jezioro, trzeba jechać tak żeby jak najkrócej podjeżdżać, a jak najdłużej zjeżdżać. Za miarę odległości przyjęłyśmy dość precyzyjne określenia jak "teraz, zaraz, za chwilę, później i nie teraz"😆 a kompas miałyśmy... w plecaku.
Teraz prosta, za chwilę w prawo a później pod górę...

Jestem dyslektykiem- nie widzę błędów, ale popełniam ich mnóstwo. Jak się okazało poziomic na mapie też nie zauważam... Za to Kasia po pierwszym podjeździe na 470 m n.p.m. świetnie orientowała się w odczytywaniu różnic w wysokości.  Co zwykle kończyło się komentarzem "tędy nie jedziemy- tam jest ściana!".
Zapora p/pancerna Zęby Smoka
- mogłabym o zdobyciu tego punktu napisać zupełnie osobną historię

Wróćmy jednak do punktu 96. Jedziemy, wszystko się zgadza, skręcamy w prawo- nie zgadza się- droga zaorana, pole zaorane. Są drwale w lesie- pytam czy do Jaskini Mysiorowej Dziury, to tędy? A koleś mi mówi, że nie, że mamy się wrócić (pod górę) i atakować z innej strony. Ha ha ha... co mnie będzie drwal survivalu uczył... Ciśniemy w bok...
Znany manewr survivalovy- skrót przez wydłużenie

Chwilę wahałyśmy się czy nie porzucić rowerów na skraju lasu i pójść pieszo... ale nie...lepiej zabrać rowery... Po drodze napotkałyśmy 3 (słownie: trzy) dwumetrowe rowy z płynącym w dnie strumykiem, które musiałyśmy pokonać, znosząc i wnosząc nasze maszyny... Dzika radość nas ogarnęła, gdy zobaczyłyśmy betonową drogę między drzewami, jednak radość trwała tak krótko jak krótka była ta droga 😓. 
Nad jezioro dotarłyśmy

Próba opanowania nowinki technologicznej- zdjęcie z samowyzwalacza
 (10 sek na ustawienie się do fotki, statyw z dwóch plecaków i pokrowca)

To tyramy dalej w poprzek boru, dalej z rowerami (nie na rowerach)... Docierając jednak na skraj lasu, zauważyłam wytaczającego się z krzaków rowerzystę o nietęgiej minie (to musiał być uczestnik rajdu- nikt normalny nie zapuściłby się w te rejony). Rzuciłyśmy rowery- ile można je dźwigać- i pobiegłyśmy dalej, praktycznie wpadając na dziurę, która okazała się być jaskinią z zawieszonym lampionem. Tak zdobyłyśmy upragniony punkt 96. Teraz będziemy mogły spać spokojnie. Jakie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że gdybyśmy zaatakowały z innej strony- orka w lesie trwałaby zdecydowanie krócej.
Nigdy nie spodziewałam się, że zaorana łąka ucieszy mnie tak bardzo. Bo to taki dobry grunt na rower.

I oczom naszym  ukazała się ona Myszorowa Dziura

W drodze powrotnej szarpnęłyśmy jeszcze kilka punktów, ale to już nie miało znaczenia. Trasę opracowałyśmy tak, żeby odwiedzić  Kapliczkę Choleryczną i Onufrego Wysokiego, licząc na to, że zjazdy dadzą nam odpocząć. 
Kapliczka choleryczna
Tu nas cholera wzięła, bo z niej...

...miałyśmy pod górę...
W oddali znika ULTRAS, który pieszo (biegiem) wyprzedził nas na podjeździe,
 a potem nigdy go nie dogoniłyśmy- szacun

Święty Onufry- na szczęśliwą wędrówkę
Prawo gór jednak mówi, że jeśli jedziesz w dół, to będziesz wracać pod górę😜. Tak zwijając żagle i obierając kurs na bazę dobiłyśmy do ściany- płaczu- którą już nawet nie próbowałyśmy podjeżdżać, w końcu mamy wprawę w prowadzeniu rowerów. Jednak poprosiłam Kasię, żebyśmy ratowały honor i na metę wjechały na rowerach. Udało się, godzinę przed limitem czasu, wpadłyśmy do bazy, budząc zaskoczenie, że porwałyśmy się na punkt 96 i zdobyłyśmy go.
Na pocieszenie- przekleństwo Grażyny- zjazd
Muszę jednak powiedzieć, że ok 40%zjazdów nie hamowałam😆

Szczęśliwe, dumne i umęczone zakończyłyśmy Kompanię Korną z 790 punktami i niespełna 40 km na liczniku. Nagrodą za mój upalony podjazdami tyłek było to, że Kasia nie żałuje, że przyjechała.

Jeśli ktokolwiek chciałby zacząć przygodę z rajdami na orientację to polecam Czarne Korno- Basia i Grześ, którzy oddają całe serca żeby zbudować trasę i żeby uczestnicy oprócz dobrej zabawy mięli pełne emocji wspomnienia, zasługują na tytuł Turbo Budowniczych💪.
Czekam na kolejne Wiosenne Czarne KoRNO, jak dziecko na pierwszą gwiazdkę.
P.S.
Gdy brałam prysznic po rajdzie, zastanawiałam  się jak mogłam tak kiepsko ogolić nogi na imprezę, a okazało się, że to były kolce z jeżyn napotkanych na trasie do Myszorowej Dziury😂


2 komentarze:

  1. A ja zdobyłem grób drwala!! I nie było łatwo z dwójką dzieci ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzielny Tata😉 sam z dziećmi w lesie 👍

    OdpowiedzUsuń